Brakuje mi cenzuralnych słów, żeby go określić. I naprawdę nie wiem, co wtedy miałam w głowie, wychodząc za niego za mąż i rodząc mu dzieci. Za dzieci oczywiście dziękuję, bo są cudowne, ale cała reszta…
Powodów do rozwodu miałam tyle, iż spokojnie starczyłoby, żeby zapisać nimi cały rulon papieru toaletowego. Postarał się nie tylko sam pan mąż, ale i jego rodzinka. Szczególnie teściowa i jej starsza siostra.
Wystarczyło mi pięciu lat tego szaleństwa. Akurat kończył mi się drugi urlop macierzyński, ale postanowiłam, iż lepiej odejść teraz, niż czekać na „lepszy moment”, który może nigdy nie nadejść.
– Jeszcze pożałujesz, iż od takiego faceta odeszłaś! – groził mi mąż, a jego mama i ciotka kiwały potakująco za jego plecami.
Jedyne, czego naprawdę wtedy żałowałam, to iż nie odeszłam wcześniej. Że w ogóle dałam się wciągnąć w tę całą farsę. Przeprowadziłam się z dziećmi do własnego mieszkania i po raz pierwszy od dawna odetchnęłam.
– Nie myśl sobie, iż będziesz sobie żyła na alimentach mojego syna! Ani grosza nie dostaniesz! Skoro jesteś taka dumna, to sama wychowuj dzieci! – nie mogła się uspokoić teściowa.
Ach, jaka troskliwa babcia! Aż się łezka w oku kręci z rozczulenia, jak bardzo serce ją boli o wnuki…
A co do alimentów – to jedyne, co mój były rzeczywiście w małżeństwie „zrealizował”. Potrafił nie płacić wcale, albo wpłacić 1500 zł… na dwójkę dzieci. Za każdym razem zatykało mnie z wrażenia od tej jego „hojności”. Człowiek się zastanawiał, czy kupić za to dom, czy może od razu nowy samochód. Takie luksusy!
Byłego ojca w ogóle nie obchodziło, jak żyją jego dzieci, co jedzą. Ani on, ani ta jego „kochająca babcia” ani razu przez pięć lat nie złożyli im życzeń na urodziny. Czego tu w ogóle komentować?
Moja córka ma teraz dziesięć lat, syn osiem. Ani ojca, ani jego matki nie pamiętają i choćby nie wiedzą, iż tacy ludzie istnieją. Dla nich babcia jest tylko jedna – moja mama. I koniec tematu.
W zeszłym roku poznałam mężczyznę. Spotykaliśmy się, polubił moje dzieci, dzieci jego też – a w sierpniu wychodzę za niego za mąż. No i oczywiście wtedy ni z tego, ni z owego pojawił się były.
Nie wiem, skąd się dowiedział – może od wspólnych znajomych – ale przyszedł robić awantury. Bo on „jest ojcem” i „ma prawo widywać dzieci”. Prawo to on może i ma, ale dzieci nie chcą go widzieć. Bo go nie znają.
Były się oburza, tupie nóżkami, krzyczy, iż on nie pozwala, żeby jego dzieci mieszkały z jakimś obcym facetem, bo „kto wie, co on sobie myśli”. Za te sugestie prawie oberwał, ledwo udało się opanować sytuację.
Teściowa też nagle przypomniała sobie, iż jest babcią i „bardzo chce zobaczyć wnuki”. Spotkaliśmy ją na placu zabaw, gdzie przyszła rościć sobie prawa.
Poprosiłam ją, żeby wskazała, które z bawiących się dzieci to jej wnuki. Jak myślicie, potrafiła? Oczywiście, iż nie. Ale winne było oczywiście nie to, iż nie widziała ich od pięciu lat, tylko „słaby wzrok staruszki”.
Teraz to całe „święte rodzinne trio” zaczęło nachodzić nas regularnie, psując nerwy mi i mojemu narzeczonemu. Dzieci nie mają pojęcia, kim są ci ludzie i dlaczego ta dziwna pani chce ich całować.
Mam już serdecznie dość tego cyrku. Przez pięć lat były mąż zapłacił łącznie 11 tysięcy złotych alimentów na dwójkę dzieci. Jeszcze raz: jedenaście tysięcy – łącznie – przez pięć lat – na dwoje dzieci. Czy ktoś uważa, iż da się za to wychować dziecko? A co dopiero dwoje?
– Nie wszystko w życiu mierzy się pieniędzmi! Nie tylko nimi okazuje się miłość! – oburza się matka mojego byłego.
No pewnie, iż nie tylko pieniędzmi. Tylko iż oni przez te pięć lat nie zrobili dla tych dzieci absolutnie nic. Tak kompletnie nic, iż dzieci ich unikają, chowają się za mną i za moim narzeczonym, byle tylko ta dziwna babka i jakiś obcy facet się do nich nie zbliżali.
Po dobroci się nie udało, więc teraz idę do sądu o odebranie byłemu praw rodzicielskich. Mam wszystkie dowody na to, iż nie zrobił dla dzieci nic – podobnie jak jego „kochająca mamusia”.
Nie spodziewałam się po tej rodzinie niczego dobrego, ale to, co robią teraz, to już przegięcie. I przecież wszystkim jest jasne, iż nie chodzi im o dzieci. Robią to wyłącznie po to, żeby mi zaszkodzić.