Dlaczego odmawiam pomocy chorej teściowej?

newsempire24.com 1 tydzień temu

Dlaczego, gdy teściowa zachorowała, nie potrafię choćby podać jej szklanki wody

Jeśli myślicie, iż słyszeliście już wszystko o okropnych teściowych — uwierzcie, moja historia przebije każdą kabaretową gagę. Ta kobieta zamieniła moje życie w wieloletni serial, gdzie gram tragiczną bohaterkę zmuszoną odgrywać ugrzecznioną synową, codziennie wysłuchującą pretensji, obelg i podłych aluzji. A teraz, po osiemnastu latach małżeństwa, gdy wydawało się, iż można wreszcie odetchnąć, los znów rzuca wyzwanie — ciężka choroba. Udar.

I wiecie, czego teraz ode mnie oczekują? Że powinnam rzucić wszystko, zwolnić się z pracy, dniami i nocami siedzieć przy jej łóżku, karmić łyżeczką, prowadzić do toalety i śpiewać kołysanki. Tak, dokładnie tak to brzmi. „To twój obowiązek”. A ja nie potrafię. Nie chcę. I nie chodzi tylko o malutkie dzieci czy pracę, do której pięłam się latami, gdzie wreszcie mam awans w zasięgu ręki. Chodzi o coś innego.

Nie zapomnę, jak przyszła na nasz ślub z… byłą dziewczyną męża pod rękę. Omal nie uciekłam wtedy z wesela — taki był ból. Albo gdy szeptała dzieciom do ucha, iż tata znajdzie sobie „porządną” żonę, a mnie wyrzuci. Jak odgrywała za moimi plecami przedstawienia, iż jestem złą matką, gospodynią, żoną — choć to ja dźwigałam rodzinę, gdy jej synek rozmyślał, kim chce zostać.

Teraz mam się „odwdzięczyć dobrem”, bo podobno „pomagała” z wnukami. Wiecie, jak to wyglądało? Stała z boku, wrzeszczała, gdy dziecko płakało, iż to moja wina, bo „źle karmię” i „nie podałam herbaty z kopru na kolki”. Taka była jej pomoc.

Gdy próbowałam skontaktować się z jej córką — tak, ma dorosłą córkę z własnymi rodzinami — ta choćby nie raczyła oddzwonić. Jakby nie słyszała o udarze. Jakby to nie jej sprawa. A ja, z dwójką przedszkolaków, powinnam zostać pielęgniarką. Tylko dlatego, iż jestem synową.

Mąż, jak zwykle, stanął po stronie matki. Ma talent do przekonywania go. Próbowałam tłumaczyć, iż nie dam rady, iż mam dzieci, dom, obowiązki… Na próżno. Oświadczył, iż jeżeli odmówię, wniesie o rozwód. Wyobrażacie? Po tylu latach — i tak.

Moja mama, anioł cierpliwości, radzi: „Przetrzymaj, bądź mądrzejsza”. Ale nie mam już siły. Nie jestem z żelaza. Nie potrafię dusić wściekłości, zaciskać zębów i udawać świętej dla kobiety, która zamieniła moje życie w piekło.

I proszę, nie mówcie, iż nie mam serca. Pomagałam obcym więcej niż ona „ukochanym” krewnym. Zaopiekowałabym się każdą staruszką, która podała mi dłoń. Ale nią… Boję się, iż jeżeli zostaniemy same, wykrzyczę wszystko, co zbierałam przez dwadzieścia lat.

To normalne? Czy starość kogoś, kto siał tylko kłótnie, ma wyglądać jak akt łaski od znienawidzonej synowej?

Nie potrafię. Nie chcę. A jeżeli mnie potępią — niech tak będzie. Niech ci, którzy mają wątpliwości, zabiorą takich „bliskich” do siebie.

Na koniec — apel do przyszłych teściowych. Pamiętajcie: synowa to też czyjaś córka. Kiedyś możecie potrzebować od niej nie tylko przebaczenia, ale i szklanki wody. Pomyślcie o tym teraz. Zanim będzie za późno.

Idź do oryginalnego materiału