Druga matka uratowała mnie z sierocińca po śmierci ojca. Teraz chcę jej podziękować.

polregion.pl 3 dni temu

Z domu dziecka uratowała mnie macocha po śmierci taty. Teraz chcę jej podziękować.

Moje życie w miasteczku Sosnówka kiedyś było pełne szczęścia: kochająca mama i tata, przytulny dom, dziecięcy śmiech. Ale tragedia podzieliła wszystko na „przed” i „po”. Mama zachorowała i odeszła, zostawiając mnie i tatę w pustce. Nie poradził sobie z żałobą – zaczął pić, i niedługo butelka stała się jego jedynym pocieszeniem. Nasze życie zamieniło się w koszmar, a ja, mały chłopiec, znalazłem się na skraju przepaści.

Lodówka była pusta, brakowało jedzenia. Chodziłem w podartych, brudnych ubraniach, a koledzy z klasy pokazywali na mnie palcami, szeptali za plecami. Wstyd przygnał mnie do domu – przestałem chodzić do szkoły, bo bałem się drwin. Sąsiedzi zauważyli, co się dzieje, i zagrozili tacie opieką społeczną. Pracownicy socjalni przyszli, i na jakiś czas tata wziął się w garść: gotował, sprzątał, udawał, iż wszystko jest w porządku. Ale to była tylko maska. Pił jeszcze więcej, aż pewnego dnia w naszym domu pojawiła się nowa kobieta.

Miała na imię Weronika. Ja, dziesięcioletni Kacper, patrzyłem na nią z nieufnością. Jak tata mógł przyprowadzić kogoś do naszego domu po mamie? Ale rozumiałem jedno: jeżeli się z nią ożeni, opieka społeczna da nam spokój. Tak Weronika weszła w nasze życie i, ku mojemu zaskoczeniu, okazała się dobrą duszą. Miała syna, Bartka, w moim wieku, i gwałtownie się zaprzyjaźniliśmy. Tata wynajmował swoje mieszkanie, a my we czwórkę mieszkaliśmy w przestronnym mieszkaniu Weroniki. Wydawało się, iż życie się układa, i zacząłem wierzyć, iż będzie lepiej.

Ale szczęście okazało się kruche. Dwa miesiące później tata zmarł. Jego serce nie wytrzymało alkoholu i żalu. Zostałem sam, i świat się zawalił. Zaraz po pogrzebie zabrano mnie do domu dziecka – tata i Weronika nie zdążyli się pobrać, więc nie byłem dla niej rodziną. Siedziałem w zimnym pokoju domu dziecka, wpatrzony w okno, i czułem, jak nadzieja umiera. Myślałem, iż nikomu nie jestem potrzebny, iż moje życie się skończyło.

Ale Weronika mnie nie zostawiła. Codziennie przychodziła do domu dziecka, przynosiła mi słodycze, rozmawiała, przytulała. Walczyła o mnie, zbierała papiery do adopcji, biegała po urzędach. Nie wierzyłem, iż to możliwe – zbyt wiele razy mnie zawiedziono. Aż pewnego dnia wychowawczyni powiedziała: „Kacper, pakuj rzeczy. Przyszła po ciebie mama”. Wyszedłem do bramy, zobaczyłem Weronikę i Bartka, i łzy same polały mi się z oczu. Rzuciłem się w ich stronę, przytuliłem tak mocno, jakbym bał się, iż znikną. Przez łzy pierwszy raz nazwałem ją mamą i dziękowałem bez końca.

Powrót do domu był cudem. Znów poczułem ciepło, bezpieczeństwo, miłość. Weronika stała się dla mnie nie macochą, ale prawd…prawdziwą mamą, bo słowo „macocha” po prostu do niej nie pasuje.

Idź do oryginalnego materiału