Dzieci i finanse osobiste

finansowapodroz.eu 1 rok temu

Co znajdziesz w artykule:

Wstęp

Temat uczenia dzieci zarządzania finansami był jednym z pierwszych, który podrzucili moi czytelnicy, gdy rozpocząłem pisać bloga. Przyznam, iż bardzo długo się wahałem i zastanawiałem, czy jestem w stanie dostarczyć Ci wartościowy materiał w tym temacie. O ile temat oszczędzania i inwestowania z punktu widzenia osoby dorosłej mam dość dobrze przerobiony, to z dziećmi…, to jest zupełnie inna sprawa . Nie jestem ani psychologiem, ani doświadczonym nauczycielem. Jestem natomiast tatą, który na swoich, w tej chwili 8 i 10 letnich synach przetestował kilka rzeczy. Przeczytałem również w tym temacie kilka książek i poznałem sposoby wielu innych rodziców.

To, czego jestem w tej chwili w 100% pewny to, iż nie da się wszystkich dzieci „włożyć do jednego koszyka”. Każde dziecko ma inny charakter i dojrzewa w innym tempie. Wiele metod, o których czytałem lub o których opowiadali mi znajomi, u mnie po prostu nie działa. prawdopodobnie też wiele metod, o których napiszę w tym artykule nie zadziała na Twoje dzieci. Niemniej jednak podejmuję wyzwanie i podzielę się z Tobą moimi przemyśleniami i doświadczeniami o uczeniu dzieci finansów osobistych i przygotowywaniu ich do dorosłego życia. Przemycę też kilka sposobów, które mogą pomóc Ci zarządzać Waszym domowym budżetem posiadając dzieci. Potraktuj proszę ten wpis nie jako gotowe rozwiązanie, ale jako kafeterię pomysłów, z których możesz coś wybrać. Może któryś z nich uda się wdrożyć u Ciebie! Liczę też na Twoje pomysły w komentarzach. Chętnie sam z nich skorzystam!

Własny przykład

Nie mogłem zacząć od innego punktu. Dzieci najwięcej uczą się obserwując innych, a najbardziej obserwują własnych rodziców. o ile więc chcesz, żeby Twoje dzieci rozsądnie podchodziły do własnych pieniędzy, muszą to zobaczyć na Twoim przykładzie. o ile sam nie ogarniasz swojego budżetu domowego, nie starcza Ci do „pierwszego”, nie oszczędzasz i niezbyt rozsądnie wydajesz pieniądze – nie możesz spodziewać się, iż Twoje dzieci będą postępowały inaczej. o ile natomiast masz dobre nawyki finansowe, pamiętaj, aby tłumaczyć dziecku dlaczego postępujesz tak, a nie inaczej. Wytłumacz dziecku, dlaczego chodzisz do pracy i skąd się biorą pieniądze. Opowiedz mu, jak Ty oszczędzasz. Nie zostawiaj tej wiedzy dla siebie, bo może się okazać, iż dzięki temu, iż rodziców stać na wszystko i zawsze kupują, co chcą, dzieci będą myślały, iż pieniądze „po prostu są”. Trochę w innym kontekście, ale dobrze tłumaczy to zjawisko cytat G. Michaela Hopfa:

Trudne czasy tworzą silnych ludzi,

silni ludzie tworzą dobre czasy,

dobre czasy tworzą słabych ludzi,

a słabi ludzie tworzą trudne czasy.

Naucz dzieci tego, co Ty już umiesz na temat finansów, a nie ograniczaj się tylko do pozwolenia dziecku na korzystaniu z tego, co Ty osiągnąłeś. Oczywiście dostosuj komunikację do wieku dziecka (o tym będzie jeszcze poniżej).

Z drugiej strony, nie próbuj opowiadać dziecku o dbaniu o finanse, zarządzaniu budżetem domowym, czy też oszczędzaniu, o ile sam tego nie robisz. Nie będzie to brzmiało zbyt wiarygodnie i może mieć odwrotny skutek. Pamiętaj – dzieci najwięcej nauczą się obserwując Twoje zachowanie! W tym przypadku rekomenduję Ci zacząć od innych artykułów na tym blogu i wrócić do dalszej części tego wpisu, gdy sam uporządkujesz swoje własne finanse.

Oprócz dobrego przykładu i rozmów, pomocne mogą się okazać książki. Spory wybór książek o finansach, dostosowanych do dzieci znajdziesz na stronie wydawnictwa Expertia. Pamiętaj jednak, iż książki to tylko dodatek.

Kieszonkowe

Kieszonkowe to pierwszy i bardzo istotny krok w nauce finansów osobistych dla dzieci. Są to pieniądze, które dostają regularnie od rodziców. Zarówno kwota, jak i wiek, w którym rodzic zaczyna dawać dziecku kieszonkowe, jest sprawą mocno indywidualną. W moim przypadku było to około 7-8 roku życia, a pierwsza kwota to 10 złotych tygodniowo. Co do zasady, moje dzieci same mogą zdecydować na co przeznaczą kieszonkowe. Oczywiście, gdy chcą kupić coś, co według mnie nie ma sensu, np. kolejnego „Zingsa” (nie pytaj co to i po co to jest…) lub dwusetną kartę piłkarską pytam, czy jesteś pewny i czy nie chcesz przeznaczyć pieniędzy na coś innego lub zaoszczędzić. o ile jednak chodzi o kieszonkowe, decyzja jest po ich stronie. Warto z dzieckiem ustalić, co kupuje mama i tata, a co może sam kupować w ramach kieszonkowego. My na przykład nie kupujemy już dzieciom żadnych zabawek poza prezentami na urodziny, dzień dziecka czy święta. Słodycze, oprócz rodzinnych lodów w weekend lub prowiantu na wycieczki szkolne, też są raczej we własnym zakresie.

Rodzice często zadają sobie pytanie: Czy kieszonkowe powinno się dawać za określone obowiązki, czy „po prostu”. Tu niestety, jak to się mówi, jest szkoła „Otwocka” i szkoła „Falenicka”. Wielu rodziców ustala z dziećmi, iż otrzymują kieszonkowe za pewien zestaw obowiązków, na przykład ścielenie łóżka, sprzątanie pokoju, wieszanie prania, itp. Ja przyznam, iż tego nie stosuję. Kieszonkowe dzieci dostają „po prostu”, a obowiązki i inne prace domowe staram się wdrażać w ich życie inaczej. Nie do końca „kupuję” pomysł, w którym płacę domownikom za pomoc w utrzymaniu domu. Nie mówię oczywiście, iż zapędzenie chłopaków do wieszania prania i wypakowywania zmywarki jest łatwe. Oczywiście nie jest, ale idzie nam coraz lepiej. Nie pamiętam, w której książce o tym czytałem, ale jej autor przytaczał badania, z których wynikało, iż największym determinantem tego, czy dzieci osiągną sukces w przyszłości jest to, czy w dzieciństwie mają obowiązki i pomagają w domu. Dzieci, które regularnie pomagają rodzicom, uczą się obowiązkowości, samodyscypliny i podejścia do pracy, co przekłada się na ich późniejsze zachowanie już jako osoby dorosłe.

Konto w banku

W dzisiejszych czasach mało kto używa już gotówki. Większość z nas płaci za zakupy kartą, telefonem lub zegarkiem. Wydaje mi się jednak, iż szczególnie małym dzieciom, łatwiej jest zrozumieć jak działają pieniądze, gdy otrzymują je w formie fizycznej. Właśnie w takiej formie moje chłopaki zaczęły otrzymywać kieszonkowe. Po mniej więcej roku, gdy zobaczyłem, iż dość swobodnie czują się już z banknotami i monetami, zdecydowałem się na bardziej nowoczesny i wygodny sposób. Od jakiegoś roku chłopaki trzymają kieszonkowe na swoich własnych kontach w banku, do których mają choćby kartę debetową i specjalną aplikację dostosowaną do dzieci na telefonie rodziców. Dla zainteresowanych takie rozwiązanie dla dzieci, choćby poniżej 10. roku życia, ma w tej chwili bank Pekao. Właśnie przeczytałem na ich stronie, iż po spełnieniu kilku, dość prostych wymagań, za założenie konta dla dziecka możesz dostać bonus w wysokości 200 złotych. Ofertę znajdziesz TU. (Na wszelki wypadek informuję, iż nie mam żadnej umowy z bankiem i afiliacji. Polecam, bo sam z takiego konta korzystam). Takie rozwiązanie jest wygodniejsze dla mnie, bo:

  • Nie muszę co tydzień pamiętać o kieszonkowym – po prostu ustaliłem stałe zlecenie.
  • Według mnie jest to bezpieczniejsze. Dzieci nie noszą ze sobą pieniędzy. Mają natomiast swoje karty z bardzo małym limitem wydatków w wysokości 10 złotych dziennie. Limit ten można bardzo prosto powiększyć, na przykład przed wyjazdem dziecka na wycieczką szkolną.
  • Konto można podzielić na dwa subkonta „Portfel” oraz „Skarbonka”, co bardzo ułatwia dzieciom odróżnienie pieniędzy na wydatki i na oszczędności.
  • Wydaje mi się, iż odkąd dzieci nie mają fizycznych pieniędzy, tylko pieniądze na koncie, mniej o nich myślą i więcej oszczędzają.
  • No i oczywiście jest to nowa, dodatkowa umiejętność związana z finansami osobistymi. W końcu najprawdopodobniej kiedyś, właśnie tak będą zarządzali swoimi pieniędzmi.

Muszę jednak przyznać, iż zaliczyliśmy tu pewien „falstart”. W wakacje, 2 lata temu zapisaliśmy naszego starszego syna na półkolonie. Oprócz bułki i bidonu z wodą zabierał na nie swoją kartę i codziennie kupował sobie jakiegoś batona, żelki i soczek. Po kilku dniach, gdy zobaczył, jak to wpływa na zawartość jego konta bankowego sam zdecydował, iż od jutra nie bierze ze sobą karty. Zaproponowałem nawet, żeby wziął ją tak na wszelki wypadek i po prostu nic nie kupował, jak nie ma takiej potrzeby. Zgadnij, co powiedział…?

Tato nie wezmę karty, bo jak wezmę to wiem, iż nie wytrzymam i będę sobie wciąż kupował niepotrzebne rzeczy.

Duma mnie rozpierała:)

Oszczędzanie

Kieszonkowe, wspierane prezentami od dziadków, jest bardzo dobrym polem doświadczalnym, aby nauczyć dziecko oszczędzania. Od razu po wdrożeniu kieszonkowego, próbowałem dzieciom wytłumaczyć, co mogą zrobić z tymi pieniędzmi. Albo wydać od razu, ale w konsekwencji nie będę ich już mieć, albo zaoszczędzić. Mogą oczywiście też podzielić kwotę na dwie części. o ile kiedyś rozmawiałeś z 7-8 latkiem o takich kwestiach, to wiesz, iż nie jest to prosta sprawa. W sumie, to choćby wielu dorosłym to nie wychodzi. Dużo ważniejsze od samej rozmowy jest tu doświadczenie jakie dziecko przeżywa, gdy zabraknie mu pieniędzy. o ile wyda swoje kieszonkowe, nie kupi już sobie dodatkowej gałki loda i dodatkowej zabawki, bo nie ma za co. Bardzo ważne jest tutaj jednak, żeby rodzice trzymali się ustalonych zasad. Ile razy słyszałem „ale tato proszę!”. Jest ciężko, ale musisz wytrzymać. Inaczej cała edukacja pójdzie na marne.

Jak próbowałem zachęcić dzieci do oszczędzania?

Dla dorosłego zachętą do oszczędzania jest najczęściej oprocentowanie konta oszczędnościowego, lokaty lub zyski z inwestycji. W przypadku dzieci doszedłem do wniosku, iż kilka procent odsetek w skali roku, pomniejszonych o podatek Belki na standardowym koncie nie będzie zbyt kuszące. Wymyśliłem więc TATOBANK, który wypłacał chłopakom 1% miesięcznie od ich oszczędności. Tak wiem, iż to dużo i nie przyjmuje nowych zapisów :). Ten sposób zachęcania dzieci do oszczędzania opisałem też w swojej książce. Z perspektywy czasu, okazało się jednak, iż to, co dla dorosłego mogłoby się wydawać atrakcyjną ofertą, dla dziecka wciąż jest za rzadkie i zbyt niezauważalne. Po kilku miesiącach dzieci nie zwracały już na to uwagi. Wymyśliłem więc coś innego. O tym w kolejnym punkcie.

Powiększanie kieszonkowego

Słyszałem o różnych zasadach podwyższania kieszonkowego. W przypadku rodziców, którzy ustalili, iż dzieci dostają kieszonkowe za wykonywanie obowiązków, podwyższenie kieszonkowego może być powiązane z dodatkowymi obowiązkami.

W moim przypadku kieszonkowe zamierzam podnosić dzieciom co roku bez dodatkowych warunków. Jednym z powodów jest oczywiście inflacja. To jasne, iż za 10 złotych rok temu, można było kupić więcej niż dzisiaj. Drugim powodem są same potrzeby dzieci. Zakładam, iż nastolatek będzie miał znacznie większe potrzeby niż na przykład mój 8 letni syn.

Moje dzieci mogą podnieść sobie kieszonkowe w jeszcze jeden sposób. W poprzednim punkcie pisałem o TATOBANKU z atrakcyjnym oprocentowaniem 1% w skali miesiąca. Każde ulokowane 100 złotych oszczędności dawało dziecku 1 dodatkową złotówkę co miesiąc. Dla dorosłego jest to całkiem fajna oferta, ale dla dziecka zarówno wartość procentowa, jak i długi termin oczekiwania nie okazały się zbyt atrakcyjne.

Zrezygnowaliśmy więc z TATOBANKU i ustaliliśmy zasadę, która mówi, iż każde 400 złotych ulokowane przez dziecko na koncie oszczędnościowym powiększa jego kieszonkowe o dodatkowy 1 złoty w tygodniu – oczywiście dopóki tych 400 złotych nie wycofa. o ile zdecyduje się na odbiór środków, dostanie je z powrotem w ciągu tygodnia, a jego kieszonkowe zostanie odpowiednio zmniejszone. Mojemu starszemu synowi z kieszonkowego (oraz różnych prezentów od babć i dziadków) udało się zaoszczędzić przez te kilka lat ponad 1 600 złotych. Po ulokowaniu ich na koncie oszczędnościowym, jego kieszonkowe wzrosło z 12 złotych do 16 złotych. To już jest znaczna różnica dla 10- latka. Od razu zaczął liczyć, o ile szybciej uzbiera kolejne 400 złotych, żeby powiększyć je do 17 złotych. Nie muszę pisać, iż dokładnie o to mi chodziło. Oczywiście zasada: dodatkowy 1 złoty tygodniowego kieszonkowego za 400 złotych oszczędności jest tylko przykładem, jaki ja stosuję. o ile chcesz spróbować, dostosuj te kwoty do możliwości Twoich i Twojego dziecka. Taka zasada, sprawia też, iż dzieci mogą „zainwestować” na przykład pieniężne prezenty od dziadków i otrzymać za nie dodatkowe pieniądze w przyszłości, zamiast wydać na bzdury. A co do prezentów…

Dodatkowe prezenty od rodziny

Wiem, iż niektórzy rodzice nie są zbyt zadowoleni, gdy rodzina daje ich dzieciom prezenty w postaci pieniędzy. W wielu przypadkach może to zaburzyć naukę finansów osobistych opartych na kieszonkowym i sprawić, iż mały człowiek będzie miał więcej pieniędzy niż potrzebuje (co dosyć rzadko zdarza się w prawdziwym życiu). Też na początku tego nie pochwalałem, ale jak sterta zabawek w naszym domu urosła do rozmiarów średniej wielkości samochodu, stwierdziłem, iż to nie jest takie głupie. Szczególnie, gdy udało mi się zachęcić chłopaków do oszczędzania.

Szczególnie dumny byłem ze swojego syna, gdy dziadek zapytał go, co chce dostać na urodziny. Po kilku minutach namysłu odpowiedział:

Dziadku, ja w tym momencie nic nie potrzebuję, ale jak dasz mi pieniądze, to jak będę czegoś potrzebował kiedyś, to sobie kupię. A teraz włożę to do TATOBANKU

(to było jeszcze za czasów starej metody oszczędzania)

Naprawdę wielu dorosłych mogłoby się od niego dużo nauczyć!

Prace dodatkowe

Ostatnio rozmawiałem o wychowaniu dzieci z moim znajomym, który ma małe, przydomowe gospodarstwo domowe w zachodniej części Holandii. Holendrzy to według mnie jedna z najbardziej przedsiębiorczych nacji na świecie i, co do zasady, starają się tej przedsiębiorczości uczyć też dzieci. Dzieci mojego znajomego oprócz zwykłych obowiązków (jak pościelenie łóżka, posprzątanie pokoju, czy zrobienie prania) mają też konkretnie wycenione obowiązki w gospodarstwie. Na przykład: skoszenie trawnika – 2 euro, wypielenie grządki – 3 euro i tak dalej. Według mnie to bardzo fajny system, który oprócz tego, iż uczy dzieci pracy, autentycznie angażuje dzieci w pomoc rodzicom w gospodarstwie.

Przyznam, iż sam go jeszcze nie stosuję. Niestety nie mam gospodarstwa, w którym dość łatwo znaleźć proste prace, a na bardziej skomplikowane (koszenie trawy w ogródku, mycie samochodu, okien itp.) moje dzieci są jeszcze za małe. Niemniej jednak, mylę, iż już niedługo zaczniemy z pierwszymi, dodatkowo płatnymi pracami. o ile masz pomysł na taką pracę dla 8-10 latka mieszkającego w mieszkaniu w dużym mieście, daj koniecznie znać w komentarzu.

Wydatki na urlopie

Nie wiem, jak u Ciebie, ale dla mnie wakacje z dziećmi od strony finansowej to był koszmar.

Tato kup mi dodatkową gałkę loda, tato kup mi ciasto, tato kup mi dmuchany materac i pomarańczową piłkę. Chodźmy na tę karuzelę, a może na ten dmuchaniec…

Czy to w Polsce nad morzem, czy w górach, czy na kempingu we Włoszech – wszędzie to samo. Dopóki rodzic za wszystko płaci, dzieci chcą wszystko! Z jednej strony, możesz pomyśleć, iż to przecież wakacje – niech się pobawią, ale z drugiej na pewno wiesz, ile przez taki tydzień można wydać na zupełnie niepotrzebne rzeczy. Co więcej, nie znam rodzica, który lubi odmawiać swoim dzieciom.

Kilka tygodni temu byliśmy 10 dni na Majorce. Postanowiłem zastosować inną taktykę, która okazała się ogromnym sukcesem

Na samym początku wyjazdu dałem obu chłopakom po 25 euro i powiedziałem, iż to są ich pieniądze na własne wydatki i „głupoty”. Mogą za nie kupić cokolwiek chcą i kiedy chcą. Trzecia gałka lodów (2 dziennie stawia tata), dmuchany materac, cukierki, itp. Mogą je wydać pierwszego dnia, mogą wydawać codziennie po trochę lub mogą wydać wszystko w ostatni dzień. Mogą też nic nie wydać i wtedy równowartość w złotówkach dostaną po powrocie do Polski na konto. Dzieci były zachwycone – 25 euro to sporo kasy. Co się okazało? Podczas całego wyjazdu z tych 25 euro, każde z nich wydało tylko po 3,5 euro na ciasto dla mamy z okazji Dnia Matki (oczywiście nie omieszkały jej potem przez tydzień o tym przypominać:)). Za każdym razem, gdy chciały kupić coś dodatkowo, po szybkim przypomnieniu, iż mają na to własne pieniądze, okazywało się, iż to nie jest im potrzebne lub wcale nie jest tyle warte.

Gałka lodów za 3 euro? Tato, ale to jest prawie 15 złotych – nie opłaca się!

Zdecydowanie polecam ten sposób. Myślę, iż sporo zaoszczędziłem, a moje chłopaki mają zaoszczędzoną kolejną stówę. No dobra, jeden ma…. Drugi od razu złożył z mamą zamówienie na allegro na kolejne karty FIFA :(.

Tato, ale mówiłeś, iż mogę to wydać na to, co mi sprawia przyjemność.

Tak… mówiłem

Wizyty w restauracjach i zakupy

Podczas wyjazdów na wakacje zdarza nam się pójść na obiad lub kolację do restauracji. Dobrze wiesz, iż taka wizyta dla 4 osobowej rodziny, na przykład nad polskim morzem w 2023 roku, często kończy się rachunkiem większym niż 200 złotych. Każda wizyta w restauracji wygląda dosyć podobnie. Siadamy i dostajemy menu. Możemy tam znaleźć dania od 30 złotych do, powiedzmy, 60 złotych. Często jest też menu dziecięce w cenie 20-30 złotych. Do tego soczek, woda, kawa i inne dodatki. Może uznasz mnie za sknerę, ale zawsze wybierając danie w restauracji patrzę nie tylko na to, na co mam ochotę, ale też na cenę. Niestety, dzieci tak na to nie patrzą. Za obiad płacą rodzice, więc wybieramy to, co chcemy.

Menu dziecięce? – nie ma mowy – nie będę jadł dziecięcej porcji. Mam już 8 lat.

Poproszę schabowego z frytkami (pierwszy).

Poproszę dużą pizzę z szynką (drugi).

A może podzielisz się z bratem schabowym albo pizzą?

Nie, ja nie chcę pizzy!

Nie ja nie chcę schabowego!

Na koniec często kończyło się tak, iż na talerzu jednego zostawały całe ziemniaki, pół surówki, i pół schabowego, a drugi zjadał sam środek pizzy. W końcu jest jakiś powód wprowadzania przez restauracje menu dziecięcego? Na rachunku zaś widoczne były dania rodziców, po około 30 złotych i dania dzieci, po około 50 złotych. Jestem ostatnią osobą, która będzie żałowała dzieciom pieniędzy na jedzenie, ale ta sytuacja mocno psuła mi humor na wakacjach. Nie cierpię marnować pieniędzy na niedojedzone pizze i schabowe. Pewnie część z Was pomyślała, iż przecież mogłem nic sobie nie zamówić i po prostu zjeść to, czego nie zjedzą dzieci. Dwa razy tak próbowałem i akurat wtedy porcje były wyjątkowo tak małe, iż choćby dzieci chciały więcej. No i w sumie… tata też może coś chcieć:).

Co pomogło? Bardzo podobne rozwiązanie do „urlopowego”. Idąc do restauracji, mówimy dzieciom, iż macie po 30 złotych do wydania. A jak chcecie coś droższego, dokładacie ze swoich. Elekt był widoczny od razu. Dzieci oprócz samych dań, patrzyły też na ceny i najczęściej kończyło się tak:

To może kupimy na spółkę pizzę, a na deser lody?

Dzieci najedzone, uczą się współpracy i finansów, a rachunek o kilkadziesiąt złotych niższy.

Bardzo podobną zasadę można stosować robiąc zakupy. Na przykład, gdy idziemy kupić buty i ich ceny w sklepie wahają się od 150 do 500 złotych, możemy powiedzieć, iż buty do 200 złotych kupują rodzice, ale jak chcesz droższe, dopłacasz ze swoich. Na pewno okaże się, iż te za 200 są w sam raz .

Rozmowy o finansach i pieniądzu

Wydaje mi się, iż nie ma jednej zasady, kiedy i jak powinniśmy rozmawiać z dziećmi o pieniądzach i finansach. Dzieci mają bardzo różne charaktery i różne tempo rozwoju. Każdy rodzić powinien spróbować to sam wyczuć. Jeden z moich chłopców uwielbia rozmowy o finansach. Podczas spacerów lub przejażdżek rowerowych bardzo często rozmawiamy o pieniądzach, pracy, oszczędzaniu, a choćby inwestowaniu. Mimo tego, iż ma dopiero 10 lat, bardzo interesuje go wszystko, co jest związane z pieniędzmi. Od inflacji, aż po inwestowanie w akcje firm (żeby nie było…nie rozmawiamy tylko o pieniądzach. Jest to jeden z wielu tematów, którymi się interesuje). Drugi syn na razie zupełnie nie wykazuje zainteresowania tym tematem. Widać to na pierwszy rzut oka. Ma dopiero 8 lat i to nie pozostało jego czas. Mimo, iż temat finansów osobistych jest dla dorosłego bardzo ważny, to dla dziecka zdecydowanie nie jest kluczowy. Nie dajmy się zwariować Krok po kroku.

Próbowałem też zainteresować dzieci tym tematem dzięki książek. Zdecydowałem się na serię o Misiu Ekspertusiu z wydawnictwa Ekspertia.pl. Myślałem, iż może ten, dostosowany do dzieci przekaz przekona mojego młodszego syna do oszczędzania chociaż małej części swojego kieszonkowego. Kupiłem więc dla młodszego syna w prezencie urodzinowym 3 książki: „Miś Ekspertuś oszczędza”, „Ekspertuś wdraża nawyki” i „Ekspertuś uczy się języków”. Co się stało? Starszy syn przeczytał książkę i zażądał wglądu do naszego budżetu domowego, żeby sprawdzić, czy na pewno wydatki są mniejsze od przychodów… Młodszy syn zajrzał do książki i stwierdził, iż jest „dupska”. Stwierdził również, iż książka to nie prezent, i żąda Zingsa oraz naklejek FIFA.

Cóż, tym razem się nie udało

Nie tylko książki

Książki nie są ulubionym sposobem spędzania wolnego czasu dzieci w XXI wieku. Nie muszę o tym pisać, bo każdy rodzic wie, iż dzieci zdecydowanie wolą gry komputerowe. Osobiście uważam, iż nie ma co z tym walczyć. Coś, co może zrobić rodzic, to kontrolować, ewentualnie ograniczać i kierować w dobrą stronę. Ja jestem w 100% pewny, iż swoją pasję do finansów osobistych i inwestowania mam dzięki temu, iż w dzieciństwie uwielbiałem grać w gry strategiczne, takie jak Cywilizacja, Warcraft, Settlers, Starcraft, czy słynni Herosi. choćby zamiast FIFY, zdecydowanie wolałem managera piłkarskiego.

Każda z tych gier jest inna, ale wszystkie mają wspólne cechy:

• Zaczynasz od bardzo niskiego poziomu (małej ilości zasobów, często jednego robotnika i jednego podstawowego budynku).

• Zdobywasz zasoby, budujesz, oszczędzasz, rozwijasz się, inwestujesz, rekrutujesz i Twoja cywilizacja rośnie w siłę.

• Każda inwestycja sprawia, iż rozwijasz się jeszcze szybciej i masz większe możliwości.

• o ile robisz to lepiej i szybciej niż przeciwnicy – wygrywasz

Zauważ, iż jest to bardzo podobny schemat do życia i finansów osobistych. Gdy byłem dzieckiem, a później studentem, nie miałem praktycznie nic. Później prace wakacyjne za granicą, pierwsza praca w Polsce, pierwsze oszczędności i pierwsze inwestycje. Co roku zarówno mój majątek, jak i przychody, które generował, były większe. Na początku rosły bardzo wolno i prawie niezauważalnie, a teraz pozwalają mi powoli myśleć o wolności finansowej. Dokładnie do tego samego chcę zachęcić dzieci. Od małego próbuję ich zarazić pasją do gier strategicznych.

Podobną rolę mogą oczywiście spełniać gry planszowe. Sam, jako dziecko, nie znałem żadnej „ekonomicznej” gry poza Monopoly. Jednak już jako tata, udało mi się je odkryć razem z dziećmi. Grając w Catana, Terraformacje Marsa, Splendora i Wsiąść do Pociągu spędziliśmy razem setki godzin. Oprócz tego, iż jest to świetna zabawa i czas spędzony z rodziną, to jeszcze każda z tych gier ma w sobie element ekonomii, czyli zarządzania ograniczonymi zasobami.

Podsumowanie

Jak widzisz, nie ma jednej złotej zasady i metody nauczenia dzieci zarządzania finansami osobistymi. Sam uczę się tego na własnych błędach. Mam nadzieję, iż wśród wymienionych w tym artykule pomysłów, znalazłeś coś, co będziesz chciał wypróbować. Podziel się proszę w komentarzach sposobami i pomysłami, które działają u Ciebie. o ile interesują Cię artykuły o podobnej tematyce (choć w większości bardziej „dorosłe”) zapraszam do zapisania się do newslettera lub polubienia strony finansowapodroz na Facebooku.

Powiązane wpisy

Dlaczego źle gramy w Monopoly

W co zainwestować 500 plus

Ile powinieneś mieć oszczędności

Idź do oryginalnego materiału