Dzieci w ten sposób niszczą sobie dzieciństwo. Rodzice często bagatelizują problem

mamadu.pl 10 miesięcy temu
Trzymamy pod kloszem albo wręcz przeciwnie, rzucamy je na głęboką wodę. Wszystko dla ich dobra. Jednak ile matek, ilu ojców, tyle definicji szczęścia, spełnienia i dobrego wychowania. Staramy się zapewnić im jak najlepsze dzieciństwo, a nie zwracamy uwagi na jedną bardzo krzywdzącą rzecz. I co gorsza, to dzieci same robią sobie krzywdę.


Wiedziałyśmy wszystko o dobrym wychowaniu, dopóki same nie zostałyśmy matkami. Służyłyśmy innym cennymi radami, dopóki same nie zobaczyłyśmy, z czym to macierzyństwo się je. Stać z boku i patrzeć nie jest trudno. Jednak kiedy coś zaczyna dotyczyć nas i naszego dziecka, sprawa zaczyna się komplikować.

Lekko nie jest


O tym, iż macierzyństwo nie jest bułką z masłem, przekonałam się, gdy na świecie pojawiło się moje pierwsze dziecko. To właśnie wtedy zrozumiałam, iż te słodkie zdjęcia, które zalewają media społecznościowe, nie mają zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. To wtedy uświadomiłam sobie, iż nie jest to pudrowy róż czy delikatny odcień błękitu. To nieprzespane noce, płacz, zmęczenie i bezradność.

To uśmiech, który przeplata się z niezrozumieniem, a czasami i chęcią ucieczki. W moim odczuciu najgorsze są momenty, w których byśmy chciały, ale nie potrafimy pomóc naszemu dziecku. Kiedy nie możemy zabrać mu bólu, smutku, niezrozumienia. Podsumowując: macierzyństwo nie jest usłane różami.

Dlaczego to robią?


Kilka dni temu odwiedziliśmy znajomych. Czekała na nas dwójka chłopców w wieku 5 i 6 lat. Przywitali nas z uśmiechem na twarzy i razem z rodzicami zaprosili do środka. Dwójka moich dzieci jest w podobnym wieku. Najmłodszy syn nie skończył jeszcze roku.

Chłopcy poszli się bawić samochodami, a potem pobiegli na świeże powietrze. Nic nie zwiastowało problemów. I w sumie w przyjacielskiej i spokojnej atmosferze (o dziwo bez kłótni), dotrwaliśmy do końca.

Zaczęło się w domu. – Mamo, prawda, iż to nic, iż Kamil ma więcej resoraków ode mnie?– zapytał mój 5-latek. Po czym zaczął się upewniać, iż "nic nie szkodzi", iż tamci chłopcy mieli to czy tamto. Usiadłam i próbowałam wytłumaczyć, po czym usłyszałam, iż on więcej już tam nie pójdzie, bo ma swój dom i to mu wystarczy.

Po długiej rozmowie doszliśmy do porozumienia. Myślę, iż dużo zrozumiał. Jednak kiedy o zaistniałej sytuacji opowiedziałam podczas babskiego spotkania, usłyszałam, iż u nich to normalne. Że jedno, drugie i trzecie dziecko tak pyta, a matki udają, iż nie słyszą.

– Czym ty się przejmujesz? Przecież to dzieci, one tak mają – powiedziała jedna z koleżanek. Pozostałe jej przytaknęły. Choć próbowałam przedstawić swój punkt widzenia, nie słuchały mnie zbytnio, bo były zajęte ploteczkami.

Dlaczego?


Zazdrość, porównywanie i chęć bycia najlepszym i najfajniejszym (w moim odczuciu) nie przynosi niczego dobrego. To niepotrzebna presja, którą nakłada na siebie dziecko. Nie mogę zrozumieć, dlaczego niektóre matki nie chcą jej z tego dziecka zdjąć. Nie chcą zabrać tego bagażu, który dźwiga na plecach. Przecież z takim ciężkim plecakiem niełatwo idzie się przez życie. To ciąży, przygniata i tłamsi.

Mam wrażenie (i nadzieję), iż mój syn zrozumiał i wziął do siebie to, o czym rozmawialiśmy. Że nie będzie dążył do tego, by mieć najwięcej resoraków i to, iż ktoś ma coś innego/lepszego nie będzie czyniło go mniej szczęśliwym. Że zacznie doceniać promienie słońca, świeży powiew wiatru, przyjaźnie zawarte w przedszkolu i smak ciasta ze śliwkami. Bo tak jakoś czuję, iż właśnie te rzeczy wywołują szczery uśmiech na jego twarzy.

Idź do oryginalnego materiału