Ostatnio moja dobra znajoma, Agata, organizowała 12. urodziny swojego syna. Na początku wydawało się jej, iż to nie powinno być aż tak trudne zadanie. Przecież już nieraz robiła przyjęcia dla swoich dzieci. Plan był prosty – impreza w kręgielni, zabawa z przyjaciółmi, tort, trochę ruchu. Agata musiała tylko zgłosić ostateczną liczbę uczestników. Łatwizna, prawda? Dwunastolatki to jednak zupełnie inna liga.
Zaczęły się schody
Zaproszenia zostały przekazane nastolatkom, ale szczegóły dotyczące imprezy otrzymali także ich rodzice. Była oczywiście prośba o potwierdzenie obecności. Mimo to większość milczała do ostatniej chwili.
Kilka dni przed imprezą zaczęły się schody. Jedna z koleżanek napisała do córki znajomej, iż ma zamiar przyprowadzić swojego chłopaka i czy nie będzie z tym problemu. Dzwonili rodzice, iż córka lub syn jednak chcieliby dołączyć. Ba! Pojawiły się choćby pytania, czy rodzeństwo też może przyjść. Agata była w szoku. Przecież liczba miejsc w kręgielni była ograniczona, a każdy dodatkowy gość to dodatkowy koszt. Próba uporządkowania sytuacji nie była jednak taka prosta. Rodzice twierdzili jedno, a dzieci – zupełnie coś innego.
Nie szanują innych
Po imprezie znajoma oznajmiła, iż to był ostatni raz. Organizacja urodzin dla przedszkolaków, choć pełna wyzwań, nigdy nie była aż tak frustrująca. Tu oprócz chaosu, który wprowadzają rodzice, dochodzi dodatkowa komunikacja między dziećmi. Najgorsze, iż jedni i drudzy absolutnie nie szanują gospodarza.
Trudno dziwić się nastolatkom, skoro dorośli przez cały czas nie rozumieją, jak duże robią zamieszanie. Niepotrzebne nerwy, zmarnowany czas, a także dodatkowe koszty.