Macocha uratowała mnie po śmierci ojca. Teraz chcę jej podziękować.

polregion.pl 1 tydzień temu

Z domu dziecka uratowała mnie macocha po śmierci ojca. Teraz chcę jej podziękować.

Moje życie w małym miasteczku Zakopane było kiedyś pełne szczęścia: kochająca mama i tata, przytulny dom, dziecięcy śmiech. ale tragedia podzieliła wszystko na „przed” i „po”. Mama zachorowała i odeszła, zostawiając mnie z ojcem w pustce. Nie poradził sobie z rozpaczą — zaczął pić, i niedługo butelka stała się jego jedyną pociechą. Nasze życie zamieniło się w koszmar, a ja, mały chłopiec, znalazłem się na skraju przepaści.

Lodówka była pusta, jedzenia brakowało. Chodziłem w podartych, brudnych ubraniach, a koledzy z klasy wskazywali na mnie palcami, szeptali za moimi plecami. Wstyd przypędził mnie do domu — przestałem chodzić do szkoły, bojąc się drwin. Sąsiedzi zauważyli, co się dzieje, i zagrozili ojcu opieką społeczną. Pracownicy socjalni przyszli, i na jakiś czas ojciec się ogarnął: gotował, sprzątał, udawał, iż wszystko w porządku. Ale to była tylko maska. Pił jeszcze więcej, aż pewnego dnia w naszym domu pojawiła się nowa kobieta.

Nazywała się Agnieszka. Ja, dziesięcioletny Kuba, patrzyłem na nią z nieufnością. Jak ojciec mógł przyprowadzić kogoś do naszego domu po mamie? Ale rozumiałem jedno: jeżeli się z nią ożeni, opieka społeczna zostawi nas w spokoju. Tak Agnieszka weszła w nasze życie, i ku mojemu zaskoczeniu, okazała się dobrą osobą. Miała syna, Maćka, w moim wieku, i gwałtownie z nim się zaprzyjaźniliśmy. Ojciec wynajmował swoje mieszkanie, a my we czwórkę mieszkaliśmy w przestronnym mieszkaniu Agnieszki. Zdawało się, iż życie się układa, i zacząłem wierzyć w lepsze dni.

Lecz szczęście okazało się kruche. Po dwóch miesiącach ojciec zmarł. Jego serce nie wytrzymało alkoholu i smutku. Zostałem sam, a świat się zawalił. Zaraz po pogrzebie trafiłem do domu dziecka — ojciec i Agnieszka nie zdążyli się pobrać, więc nie byłem dla niej rodziną. Siedziałem w zimnym pokoju placówki, wpatrując się w okno, i czułem, jak gaśnie nadzieja. Wydawało mi się, iż jestem nikomu niepotrzebny, iż moje życie się skończyło.

Ale Agnieszka mnie nie zostawiła. Codziennie przychodziła do domu dziecka, przynosiła mi słodycze, rozmawiała, przytulała. Walczyła o mnie, zbierała papiery do adopcji, biegała po urzędach. Nie wierzyłem, iż to możliwe — zbyt często byłem zdradzany. Aż pewnego dnia wychowawczyni powiedziała: „Kuba, pakuj rzeczy. Po ciebie przyszła mama.” Wyszedłem do bramy, zobaczyłem Agnieszkę i Maćka, i łzy same popłynęły. Rzuciłem się w ich ramiona, ściskając tak mocno, jakbym bał się, iż znikną. Przez łzy po raz pierwszy nazwałem ją mamą i dziękowałem bez końca.

Powrót do domu był cudem. Znowu poczułem ciepło, bezpieczeństwo, miłość. Agnieszka stała się dla mnie nie macochą, ale prawdziwą mamą — słowo „macocha” choćby nie przechodzi mi przez gardło. Dała mi rodzinę, dom, nadzieję, gdy byłem na krawędzi rozpaczy.

Lata minęły. Skończyłem szkołę, poszedłem na studia, dostałem dyplom i pracę. Z Maćkiem zostaliśmy braćmi — nie przez krew, ale przez ducha. Mamy swoje rodziny, ale nie zapominamy o Agnieszce. Co weekend jeździmy do niej do ZakopKażde spotkanie w jej domu wypełnia nas radość, jakby czas zatrzymał się w miejscu, a my znów byliśmy tymi małymi chłopcami, którzy uwierzyli, iż rodzina to coś więcej niż więzy krwi.

Idź do oryginalnego materiału