Maja, mając dopiero pięć lat, została sierotą. Najpierw zmarła matka po ciężkiej chorobie, niedługo po niej odszedł ojciec, pół roku później zmarł dziadek, a babcia przeżyła najbliższą rodzinę jeszcze rok.
Majątkę zabrała ciotka Helena, zamieszkała w odległej wiosce Brzozowej, samotnie wychowująca troje własnych dzieci. Życie pod dachem ciotki nie było dla Mai łatwe Helena nie szczędziła krzyku, nieustannie krytykowała każde zachowanie i biła surowo. Czasem jednak klękała przed ikonami, płacząc gorzko, a dzieci z trudem podchodzące do niej, przytulały się, wyrażając współczucie. Tak przelatywał chwiejny pokój wśród domowników.
Maja trzymała się na uboczu, obawiając się gniewu ciotki. Marzyła, by gwałtownie dorosnąć i opuścić to miejsce. Wspominała rodzinę, w której panowały miłość i zrozumienie. Mój kochany, naprawdę odejdziesz po mnie? szlochała chora matka, głaszcząc Maję po głowie, wyczuwając nieuchronny koniec. Lata mijały.
Kiedy Maja skończyła osiemnaście lat, pożegnała się z ciotką i jej dziećmi. Nie miała pojęcia, dokąd zmierzyć się, liczyła tylko, by jak najszybciej pożegnać nienawistny dom i jego mieszkańców.
Wróciła do Krakowa, miasta, z którego została zabrana. Powietrze wydawało się słodsze, gwiazdy jaśniejsze, a ludzie bliżsi. Maja odzyskała własne mieszkanie, w którym kiedyś zamieszkiwała z najbliższymi. Wszystko było znajome i bolesne w swojej piękności; zapach przypominał jej szczęśliwe lata. Ciotka od lat wynajmowała to lokum.
Maja podjęła pracę jako kelnerka w kawiarni. Dostawała hojne napiwki, miała licznych adoratorów i choćby szampana pod ręką, ale młode serce nie potrafiło oprzeć się wirowi namiętności. Rok później została sama z noworodkiem w ramionach. Musiała wrócić do Brzozowej. Helene nie szczędziła krytyki: Nie zdążyłaś jeszcze zejść ze schodów, a już przyniosłaś dziecko!. Maja przyjęła jednak noworodka i natychmiast poszła do miejscowego kościoła, aby go ochrzcić. Dziecko nazwano Wera niech anioł stróż rozpościerze nad nią swe skrzydła.
Maja płakała dniami i nocami, myśląc, iż jej młodość została zniszczona. W wiosce nigdy nie było nudno zawsze znajdowało się coś do roboty. Z czasem się uspokoiła, ale nie zapomniała o marzeniu ucieczki. Gdy córka podrosła, Maja znów rozważała wyjazd. Helene dała jej radę: Uważaj, drogie dziecko, bo miłe słowa mogą zaprowadzić cię na urwisko. Bądź wybredna w ludziach.
W Krakowie Maja posłała Werę do przedszkola, a sama podjęła pracę jako pomoc domowa u Arka, handlarza orientalnymi słodyczami na rynku. Ark wielokrotnie okazywał Mai zainteresowanie, obiecywał małżeństwo i wyjazd na rodzinną ziemię. Maja, pewna przyszłości, urodziła przy nim dziewczynkę, którą Ark nazwał Jaśmina, ku cześć własnej matki.
Niedługo Ark zaczął Maję unikać, odesłał ją i zerwał wszelkie kontakty. Tym razem Maja nie obciążyła ciotki; wstydziłaby się przyjść z dwójką półsierot. Boże, dlaczego znowu wpadam w bagno? gniewała się na siebie. Postanowiła samodzielnie wydostać się z błota.
Jedno tylko Bóg znał, jak ciężko było młodej kobiecie. Gdy ręce opadały, pragnęła krzyczeć z rozpaczy. Często przypominała słowa ciotki: Jesteś teraz bez rodu, bez plemienia. Pokładaj nadzieję jedynie w sobie. Może kiedyś promyk słońca zajrzy w twoje okno. Choć Helena była surowa, stała się dla Mai przykładem wytrwałości samotnie wychowała własne dzieci i przygarnęła sieroty, mimo iż rodzina była w pobliżu. Dopiero później Maja zrozumiała i przestała oceniać kobietę.
Lata mijały. Maja stała się ostrożna w relacjach, których jednak nie miała. Dzieci rosły, a trosk było coraz więcej. Na trzydziestym siódmym roku życia los przyniósł jej spotkanie z Walentynem, który zauważył ją w ośrodku wypoczynkowym. Zafascynował się, jak opiekuje się córkami, jak uśmiecha się i patrzy na nie z czułością.
W pierwszym wieczorze Maja otwarcie opowiedziała Walentynowi o ciężkim życiu, chcąc po prostu wylać serce. Mężczyzna słuchał uważnie, kiwając głową. Na koniec rzekł: Majo, wyjdź za mnie, nie pożałujesz. Tak zostali małżeństwem.
Wera i Jaśmina zaprzyjaźniły się z Walentym, który kochał je szczerze. Walentyn otaczał Maję jak pszczoła kwiat nieustannie krążąc wokół, ale ona pozostawała zimna, nieufna. Obawiała się kolejnego zranienia, nie wierząc, iż ten mężczyzna jest jej przeznaczeniem. Nie okazywała mu uczuć, przekonana, iż jako żona spełni wszystkie obowiązki: Mąż nakarmiony, wyprasowany, co jeszcze potrzebne?.
Walentyn często sugerował wspólne dziecko, ale Maja ignorowała te podpowiedzi, mówiąc, iż wystarczy jej już mieć dwie córki. Pewnego wieczoru, gniewny, wykrzyknął: Królowo śniegu, choć raz spojrzy na mnie z czułością!. Maja odpowiedziała obojętnie: A co, ciągniesz kury na sznurze? Nie płaczę.
Niedługo po powrocie do domu nie znalazła rzeczy Walentyna on odszedł na zawsze.
Maja, najpierw cieszyła się z wolności: je, co chce, śpi, kiedy chce, nikt nie krytykował brudnych naczyń, brudnych skarpet czy niestrzyżonych butów. ale lata minęły, córki wyszły za mąż, opuściły dom i założyły własne rodziny. Maja została sama z własną wolnością i wspomnieniami. Pragnęła jeszcze raz zobaczyć Walentyna, choć minęło dwadzieścia lat.
Poprzez wspólnych znajomych dowiedziała się, iż mieszka w podwarszawskiej dzielnicy. Przygotowała wymówkę: Jestem kuzynką, przyjdę z wizytą.
Gdy podeszła do bramy, otworzyła ją kobieta w wieku czterdziestu pięciu lat. Kogo szukacie? zapytała. Maja, niepewna, odpowiedziała: Dzień dobry, czy Walentyn tu mieszka?. Kobieta zagadkowo odparła: Mieszkał A pan będzie? dopytała. Jestem siostrą kuzynką. Ania wymyśliła Maja. Witam, nazywam się Luiza, jego wdowa.
Lecz Maja poczuła słabość, upadła. Luiza pomogła jej usiąść na łóżku i podała wodę. Kiedy to się stało? zapytała z trudem. Rok temu. Walentyn był bardzo chory. Miał tajemnicę kochał kobietę, której nie mógł przyznać się przed sobą. Ja go kochałam i wybaczałam, choć zazdrościłam. Nie mieliśmy dzieci, bo on nie chciał.
Luiza opowiadała, iż Walentyn umiera w szpitalu, wiedziane, iż nie rozumie, dlaczego miałby szukać Mai. Maja przyznała się: Jestem właśnie ja. Chciałam zobaczyć Walentego, a było już za późno. Zniszczyłam jego miłość. Nie potrafiłam kochać, żałuję.
Luiza ze łzami w oczach przyznała: Byłaś jego świętą. Gdybyś przyjechała choć rok wcześniej, mógłby się uzdrowić. Obie kobiety objęły się, płacząc jak siostry.
Historia Mai kończy się prostą prawdą: najcięższe doświadczenia uczą, iż siła tkwi w samodzielności i w umiejętności wybaczyć sobie oraz innym, bo tylko wtedy serce odnajduje spokój.











