Przeżyłam z Andrzejem ponad dziesięć lat w małżeństwie. Były chwile radości, były też momenty żalu, ale nigdy sobie nie zdradzaliśmy. Mamy dwoje dzieci: starszego syna i młodszą córkę, która niedawno skończyła trzy latka. Szczerze wierzyłam w naszą rodzinę, bo tyle lat razem i brak zdrad to naprawdę coś wyjątkowego. A potem, jak grom z jasnego nieba, dowiedziałam się, iż mąż ma kochankę. Okazało się to tak banalne, a jednocześnie tak odrażające. Po prostu zdradził mnie. Zniszczył moją miłość, zaufanie i nadzieje – zdeptał wszystko jak niepotrzebne śmieci. Nie krzyczałam, nie robiłam scen. Po prostu złożyłam pozew o rozwód. Nie mogłam już z nim zostać.
Andrzej najpierw się sprzeciwiał, prosił, żebym się nie śpieszyła. Twierdził, iż to pomyłka, iż wszystko można naprawić. Ale ja już podjęłam decyzję. Raz złamane serce nie skleja się więcej. Kiedy powiedział: „Dobrze. Rozwiedźmy się. Ale dzieci zostają ze mną”, na początku nie mogłam zrozumieć, o co mu chodzi. Ale on mówił poważnie – zapewniał, iż jest w stanie zapewnić im przyszłość, podczas gdy ja nie utrzymam choćby siebie.
Początkowo byłam w szoku. Ale kiedy emocje opadły, zastanowiłam się – może on ma rację? Andrzej ma swoje mieszkanie po matce, dobrą pracę, samochód. A ja? Dopiero pół roku temu wróciłam do pracy po urlopie macierzyńskim, pensja niewielka, wynajmowane mieszkanie, długi za rachunki. Sama nie podołam wychowaniu dwójki dzieci. Nie chcę ich prowadzić w biedę i niedostatek. jeżeli zostaną z nim, będą miały wszystko: jedzenie, dach nad głową, ubrania, stabilizację.
Nie poddałam się, zrobiłam to dla dzieci. Poszliśmy razem do sądu. Rozwiedliśmy się szybko, bez skandali. Andrzej zrzekł się alimentów, twierdząc, iż sam da sobie radę. Obiecałam pomagać – na ile będę mogła. Syn początkowo cierpiał – rozumiał znacznie więcej. A mała Kasia nie od razu zrozumiała, iż teraz mama z nimi nie mieszka. Co weekend przyjeżdżałam, zabierałam ich, dawałam tyle ciepła, ile mogłam.
Na początku Andrzej dzwonił po sto razy dziennie. Pytał, co podać do jedzenia, jak położyć spać, skarżył się, iż jest zmęczony. Ale później te telefony były coraz rzadsze. A po kilku miesiącach – całkowicie zniknęły. W tym czasie wynajęłam mieszkanie, znalazłam nową pracę, zaczęłam stopniowo stawać na nogi.
A dwa miesiące później Andrzej oznajmił, iż zmienił zdanie: jest mu ciężko, dzieci przeszkadzają w życiu prywatnym, jest zmęczony. Teraz to ja mam je zabrać z powrotem – jak lepszą opcję. Mówił, iż nie na to się pisał.
Słuchałam go i nie mogłam uwierzyć. Ten, który krzyczał o „odpowiedzialności”, obiecywał, iż dzieciom niczego nie zabraknie, teraz chce się ich po prostu pozbyć? I tak, oskarżał mnie, iż „porzuciłam” dzieci. Twierdził, iż jestem złą matką. A ja nie jestem złą matką. Po prostu nie chcę powtarzać losu setek kobiet, które niszczą swoje zdrowie i nerwy tylko po to, aby sprostać cudzym oczekiwaniom.
To on zdradził mnie pierwszy. To on zniszczył rodzinę. Dlaczego teraz miałabym wszystko ciągnąć sama? Nie jestem bohaterką. Jestem zwykłą kobietą. I moje dzieci mają ojca. Niech więc ponosi swoją część odpowiedzialności.
Kocham moje dzieci. Niezmiernie. Ale dokonałam wyboru – rozsądnego, świadomego. Może ktoś mnie potępi. Ale ja nie żałuję. Nie zostawiłam dzieci. Dałam im szansę na stabilizację. A życie pokaże, kto z nas miał rację.