Pomogę synowi, ale synowa musi sobie radzić sama

newskey24.com 1 dzień temu

Przez córkę pomogę, ale synowa niech sobie radzi sama

Moja opowieść, choć nie szukam litości, niech przynajmniej uświadomi kogoś, jak niesprawiedliwie bywa w życiu. Nazywam się Anna Kowalska z Gdańska. Szczególnie trudno, kiedy jako matka jesteś traktowana jak rezerwowy plan, ale tylko wtedy, gdy wszystko się wali. W innym czasie choćby nie zająkną się o tobie.

Wszystko zaczęło się od momentu, gdy mój syn Michał przedstawił nam swoją przyszłą żonę Marię. Od razu poczułam, iż coś jest nie tak. Maria wydawała się miła, skromna, ale emanowała pewnym chłodem. Starałam się nawiązać kontakt, dzwoniłam, pytałam, oferowałam pomoc, ale odpowiadała mi tylko lakoniczne „wszystko w porządku” albo co gorsza, milczała. Na moje telefony reagowała rzadko, a jeżeli już, to z wymuszoną uprzejmością.

Na początku myślałam, iż jest po prostu nieśmiała i z czasem się oswoi. Próbowałam nie narzucać się i być życzliwą. Jednak za każdym razem, gdy chciałam ich odwiedzić, Maria znajdowała nagle powód, by wyjść — do koleżanki, do salonu, na zajęcia. Dla mnie zostawał tylko syn i cisza w mieszkaniu.

Najgorsze przyszło, gdy przeprowadzili się do wynajętego mieszkania, żyjąc swoim życiem, jakbym nie istniała. Telefonowała, nie odbierali. Pisałam, milczeli. Potem Michał tłumaczył: „Mamo, Maria ma po prostu dużo na głowie, nie obrażaj się”. Nie obraziłabym się, gdyby chodziło o prawdziwe obowiązki, a nie o brak podstawowej uprzejmości.

Kiedy urodziła się wnuczka, myślałam, iż teraz wszystko się zmieni. Ale Maria postarała się ograniczyć moje kontakty z małą do minimum. „Nie czas”, „dziecko chore”, „jeszcze za wcześnie”, „nie mamy czasu”. Jej rodzice mieszkali na drugim końcu kraju i nigdy nie przyjeżdżali, wszystko spoczywało na niej i mężu. Mi jednak dziecka powierzyć nie chciała, mimo iż byłam zdrowa, na emeryturze i chętna do pomocy.

Pogodziłam się z tym. Przestałam dzwonić. Nie dlatego, iż straciłam zainteresowanie, ale by nie być uporczywą. Mieszkałam sobie spokojnie w swoim trzypokojowym mieszkaniu, które kiedyś z mężem kupiliśmy, a on później odszedł do innej. Mieszkanie było moim domem, moją oazą spokoju.

Dwa tygodnie temu, w środku dnia, ktoś dzwoni do drzwi. Otwieram, a tam Michał z walizką i dzieckiem. W jego oczach zdezorientowanie. Mówi: „Mamo, mamy problem. Właściciel sprzedaje mieszkanie, a nie mamy pieniędzy na nowe. Maria jest na urlopie macierzyńskim, a mnie zwolnili”. Byłam zaskoczona, ale wpuściłam ich.

Rozejrzał się i niepewnie zapytał: „Możemy chwilę tu pomieszkać?”

Westchnęłam. Było mi żal syna i wnuczki. Ale spojrzałam mu w oczy i powiedziałam: „Ty możesz. I mała też niech zostanie. Ale Maria… niech jedzie do swoich rodziców. Nie jestem hotelem ani magazynem. Ledwo trzy dni temu ignorowała moje telefony, a teraz sobie przypomniała, iż masz matkę? Niech dalej radzi sobie sama”.

Michał nic nie odpowiedział, tylko spuścił wzrok.

Wiem, iż nie jestem złym człowiekiem. Ale jest granica między przebaczeniem a poniżeniem. Starałam się być wsparciem przez całe życie. Nie moja wina, iż mój syn wybrał kobietę, która zajmuje pozycję nieprzyjaciółki matki.

Gdyby Maria choć raz powiedziała „dziękuję”. jeżeli choć raz zaprosiłaby mnie na herbatę. jeżeli choć raz uznałaby, iż jestem częścią tej rodziny. Wszystko bym jej oddała bez wahania. Ale teraz, nie. Niech zna cenę swoich decyzji.

Syn z wnuczką na razie u mnie mieszkają. Robię dla nich wszystko, co w mojej mocy. A synowa? Ma szansę udowodnić, iż jest nie tylko dumna, ale i rozsądna. Tyle iż boję się, iż tę szansę już przegapiła.

Idź do oryginalnego materiału