Synowi pomogę, ale synowa musi poradzić sobie sama

newsempire24.com 1 tydzień temu

Przedstawiam swoją historię nie dla współczucia, ale by ktoś zrozumiał, jak niesprawiedliwe bywa życie. Nazywam się Grażyna Kowalska z Krakowa. Zdarza się, iż dla dziecka jesteś ratunkiem w potrzebie, ale w innych chwilach choćby nie pamięta twojego imienia.

Kiedy mój syn Piotr przyprowadził do domu swoją przyszłą żonę Annę, od razu poczułam, iż coś jest nie tak. Nie chodzi o to, iż od razu jej nie polubiłam – była miła i skromna, ale czułam od niej pewien chłód. Próbowałam nawiązać kontakt, dzwoniłam, pytałam o samopoczucie, oferowałam pomoc. Zawsze jednak odpowiadała mi oschłe “wszystko dobrze” lub w ogóle się nie odzywała. Rzadko odbierała telefony, a jak już się zdarzało, to tylko z uprzejmości i niechętnie.

Na początku myślałam: może jest nieśmiała, może z czasem się otworzy. Starałam się nie narzucać, być życzliwą. Ale ilekroć miałam ich odwiedzić, Anna nagle “przypominała sobie”, iż musi wyjść – do koleżanki, do salonu, na kursy. Zostawiała mnie samą z synem w ciszy mieszkania.

Najgorsze było jednak, gdy zamieszkali w wynajmowanym mieszkaniu i zaczęli żyć, jakby mnie nie było. Dzwoniłam – nie odbierali. Pisałam – brak odpowiedzi. A potem Piotr oddzwaniał: “Mamo, Anna jest zajęta, nie obrażaj się”. Nie obraziłabym się, gdyby to były sprawy, a nie brak elementarnej uprzejmości.

Kiedy urodziła się wnuczka, myślałam, iż wszystko się zmieni. Ale Anna robiła wszystko, by nasze kontakty były minimalne. “Nie czas”, “dziecko chore”, “za wcześnie”. Jej rodzice mieszkają na drugim końcu kraju i nigdy nie przyjeżdżają. Wszystko robią sami, bez mojej pomocy, choć jestem na emeryturze, zdrowa, aktywna i chętnie bym się zajęła dzieckiem.

Pogodziłam się z tym. Przestałam dzwonić. Nie dlatego, iż oziębłam – nie chciałam być nachalna. Żyłam spokojnie w swoim trzypokojowym mieszkaniu, które kiedyś kupiliśmy z mężem. On odszedł, ale mieszkanie zostało moim azylem.

Parę tygodni temu, w środku dnia, usłyszałam dzwonek do drzwi. Otwieram – stoi Piotr z walizką i dzieckiem. W oczach zagubienie. “Mamo, mamy problem. Nas eksmitowali, właścicielka sprzedaje mieszkanie, nie mamy pieniędzy na nowe. Anna jest na urlopie macierzyńskim, mnie zwolnili”. Byłam zaskoczona, ale wpuściłam go.

Rozejrzał się i niepewnie zapytał: “Czy możemy chwilę u ciebie pomieszkać?”

Westchnęłam. Było mi żal syna, a wnuczki jeszcze bardziej. Spojrzałam mu w oczy i powiedziałam: “Ty możesz. I wnuczka niech zostaje. Ale Anna… niech jedzie do swoich rodziców. Nie jestem ani hotelem, ani magazynem. Trzy dni temu ignorowała moje telefony, a teraz nagle sobie przypomniała, iż masz matkę? Nie, niech dalej radzi sobie sama.”

Piotr nie odpowiedział. Tylko spuścił głowę.

Nie jestem złym człowiekiem, ale jest granica między wybaczaniem a poniżeniem. Całe życie starałam się być blisko. Nie moja wina, iż mój syn wybrał kobietę, która zdecydowała, iż matka jest nikim.

Gdyby Anna choć raz powiedziała “dziękuję”, choć raz zaprosiła na herbatę, choć raz uznała mnie za część rodziny, oddałabym jej wszystko bez wahania. Ale teraz – nie. Niech zna konsekwencje swoich decyzji.

Syn z wnuczką mieszkają u mnie, a ja robię wszystko, co mogę. A synowa? Ma szansę pokazać, iż nie tylko jest dumna, ale i rozsądna. Boję się jednak, iż ta szansa już jej umknęła.

Idź do oryginalnego materiału