Teściowa nalega: Żona musi zostać w domu z dzieckiem do szkoły, a ja mam sam wszystko dźwigać

newsempire24.com 5 dni temu

Z teściową nie ma dyskusji: żona ma siedzieć w domu z dzieckiem aż do szkoły – a ja mam sam dźwigać wszystko na swoich barkach.

Z Joanną wzięliśmy ślub, gdy oboje przekroczyliśmy trzydziestkę. Pierwsze trzy lata małżeństwa upłynęły w harmonii i stabilności – zarówno w życiu prywatnym, jak i finansowym. Joanna piastowała wysokie stanowisko w dużej firmie, zarabiając godziwe pieniądze. Mój dochód był nieco skromniejszy, ale nigdy nie stał się powodem do sporów. Żona nigdy nie podkreślała tej różnicy, a wspólnie planowaliśmy budżet, opierając się na naszych łącznych zarobkach.

Gdy na świat przyszła nasza córka, Zosia, Joanna poszła na urlop macierzyński. Jej nieobecność w pracy od razu odbiła się na domowych finansach. Choć państwowe zasiłki częściowo rekompensowały utracony dochód, nie zastąpiły premii i benefitów, które Joanna regularnie dostawała. Teraz cały ciężar utrzymania rodziny spadł na mnie. Starałem się jak mogłem, ale pieniędzy ledwo starczało, zwłaszcza przy dodatkowych wydatkach na leczenie: najpierw rekonwalescencja Joanny po porodzie, później problemy zdrowotne Zosi, a w końcu terapia u psychologa, bo żona wpadła w depresję poporodową.

Zakładałem, iż Joanna wróci do pracy po dwóch latach, gdy Zosia pójdzie do przedszkola. Kiedy jednak poruszyłem ten temat, żona oznajmiła, iż chce zostać w domu dłużej – dla zdrowia i rozwoju córki. Uważała, iż Zosia nie pozostało gotowa na przedszkole i potrzebuje matczynej opieki.

Sytuację pogorszyła moja teściowa, Halina Nowak. Któregoś dnia, odwiedzając nas, rzuciła twardo:

— Matka ma być przy dziecku aż do szkoły, a ojciec ma zarabiać. W przedszkolach same zarazki – nie możecie narażać mojej wnuczki!

Jej słowa zabrzmiały jak rozkaz. Oczywiście, ani ja, ani Joanna nie chcieliśmy krzywdy dziecka, ale bez jej pensji było nam bardzo ciężko. Większość naszych znajomych posyłała dzieci do przedszkoli, bo to nie tylko konieczność, ale też szansa na naukę życia w grupie i przygotowanie do szkoły. A matki mogły wracać do pracy, by pomóc w utrzymaniu domu.

Próbowałem tłumaczyć to Halinie, ale była nieugięta. Nasze relacje zaczęły się psuć. Winiła mnie, iż za mało zarabiam, a ja prosiłem, by nie mieszała się w nasze sprawy.

Czas mijał, a napięcie rosło. Joanna rozdarta była między chęcią zadowolenia matki a świadomością naszych problemów. Ja czułem się jak w pułapce, nie widząc wyjścia.

Pewnego wieczoru, gdy Zosia już spała, usiedliśmy z Joanną do poważnej rozmowy. Mówiłem o strachu przed przyszłością, o zmęczeniu ciągłym brakiem pieniędzy. Joanna, ze łzami w oczach, przyznała, iż też jest wykończona presją matki i nie wie, jak pogodzić obowiązki wobec rodziny z posłuszeństwem wobec niej.

Postanowiliśmy, iż nasze decyzje będą zależeć tylko od nas. Joanna zaczęła przygotowania do powrotu do pracy: odświeżyła CV, skontaktowała się z dawnymi współpracownikami, szukała pracy zdalnej lub na część etatu, by móc zajmować się Zosią.

Halina początkowo protestowała, ale w końcu się pogodziła z naszą decyzją, widząc, iż Zosia rośnie zdrowo, a my odzyskujemy równowagę.

Ten czas był dla nas próbą, ale wyszedłszy z niej, staliśmy się silniejsi. Zrozumieliśmy, iż tylko my decydujemy, jak żyć i wychowywać nasze dziecko.

Idź do oryginalnego materiału