Naszła mnie taka refleksja: współczesne pokolenie nastolatków, a adekwatnie jego rozmowa coraz bardziej przypomina bułkę z masłem. Puste słowa, które nie prowadzą do niczego, nie budują żadnej wartościowej rozmowy.
To ma być rozmowa?
Stałam w tej kolejce i słyszałam, co mówią. Choć słowami trudno to nazwać. "No, i... yyy, yhy..." – zamiast pełnych, przemyślanych zdań, pojawiały się tylko krótkie wstawki, które miały wypełnić przestrzeń, ale nie wnosiły nic. Było też: "Spoko, luz, git".
Tak sobie myślę, iż to pokolenie nie potrafi już komunikować się w sposób, który buduje, rozwija i daje poczucie, iż rozmowa ma sens.
Zamiast dyskusji pojawiają się puste frazy, które nie wyrażają żadnych emocji ani przemyśleń. Tak jakby "rozmowa" stała się tylko narzędziem do wypełnienia ciszy, a nie środkiem do nawiązania prawdziwego porozumienia.
Nie rozmawiają o swoich uczuciach, nie dzielą się przemyśleniami – w zamian za to korzystają z "dźwięków", które są najłatwiejsze i najszybsze do wypowiedzenia, a które w rzeczywistości nie niosą ze sobą żadnego głębszego przekazu.
Jestem wręcz przekonana, iż rośnie nam pokolenie, które nie będzie potrafiło rozmawiać w sposób, który ma znaczenie. Te dzieciaki, zamiast wyrażać swoje myśli w sposób złożony i pełen treści, wolą mówić krótkie, nic nieznaczące frazy, które wcale nie angażują ich umysłów.
To pokolenie staje się coraz bardziej obce sobie nawzajem. Przebywa ze sobą, ale nic do swojego życia nie wnosi. Zamiast rozwijać swoją wyobraźnię, poszerzać horyzonty i prowadzić głębsze rozmowy, zadowala się tylko prostymi i łatwymi słowami, które nie wymagają wysiłku intelektualnego. Stałam w tej kolejce, przysłuchiwałam się i bałam się odwrócić. Dlaczego? Do końca nie wiem.
I tak się zastanawiam, co będzie dalej. jeżeli nie zaczniemy uczyć tych dzieciaków prawdziwej komunikacji, to coraz trudniej będzie im odnaleźć się w bardziej skomplikowanym, wymagającym świecie, który nie opiera się na pustych dźwiękach, ale na słowach, które mają moc i znaczenie.