«Wczoraj teściowa zwołała rodzinę, by przekazać, kto co dostanie»: Jak żyć, gdy brat męża otrzymał większość spadku?

newsempire24.com 3 dni temu

Wczoraj moja teściowa zebrała całą rodzinę, by ogłosić, komu co przypadnie w spadku. Zdaję sobie sprawę, iż ktoś mógłby mnie ocenić surowo. Ale strasznie żal mi mojego męża. Wieczorem jego matka — Irena Stanisławówna — postanowiła zwołać rodzinne zebranie. Przyjechali wszyscy: dzieci, wnuki, synowe. Wydawało się, iż będzie zwykłe rodzinne spotkanie przy herbacie. Nic z tych rzeczy. Zebrała nas, by ogłosić… kto co otrzyma po jej śmierci. Tak, dokładnie tak. Rozdzieliła majątek zawczasu, by, jak to ujęła, „potem nie było kłótni”. Ale po tej rozmowie pokój rodzinny chyba nie przetrwa.

Gdy Irena Stanisławówna oznajmiła: „Mieszkanie w centrum miasta przypadnie młodszemu — Jackowi”, ręce mojego męża, Bartosza, niemal zadrżały. A potem dodała: „Starszemu synowi, Bartoszowi, zostawiam letniskowy domek na wsi. Ewa (czyli ja) dostanie rodziną biżuterię i zastawę po babci. Reszcie — komu akcje, komu mikrofalówkę, komu stary, dziadkowy zegar”. Wszyscy przy stole zamienili znaczące spojrzenia. Delikatnie mówiąc — byli zdezorientowani. A ja poczułam, jak wszystko we mnie ściska się z powodu tej niesprawiedliwości.

Gdy goście zaczęli się rozchodzić, Bartosz, mimo oszołomienia, podszedł do matki. Zapytał spokojnie, bez wyrzutu:
— Mamo, dlaczego podzieliłaś wszystko właśnie tak? Nie protestuję, to twoje prawo. Ale mogło być inaczej. Tylko wytłumacz mi — dlaczego?

I wtedy usłyszeliśmy jej odpowiedź. Okazało się, iż w młodości rodzice inwestowali głównie w Bartosza. Mieli nadzieję, iż zostanie dyplomatą, będzie żył i pracował za granicą. Byli z niego dumni, pomogli zorganizować huczne wesele. Zajmowali się też wnukiem, gdy byliśmy młodzi. Krótko mówiąc, według niej starszy syn już otrzymał swoją porcję troski, uwagi i wsparcia.

A Jacek, młodszy, zawsze był zaniedbywany. To praca, to sprawy, to starszy brat z problemami… W efekcie Jacek wyrósł na zagubionego. Rzucił studia, nie zrobił kariery w sporcie, ożenił się z pierwszą, która się zgodziła. Teraz mieszka z żoną i dzieckiem u jej rodziców. On zostaje z maluchem, ona pracuje, zarabia więcej. Na własne mieszkanie nie mają szans, choćby myśleć o kredycie boją się. Irena Stanisławówna powiedziała: „Jest słabszy, bo go wtedy nie wspieraliśmy. Chcę, żeby miał chociaż to mieszkanie”.

Ale tu właśnie leży problem — my z Bartoszem nie żerujemy na rodzicach. Wzięliśmy kredyt, kupiliśmy własne mieszkanie, pracujemy. Staraliśmy się sami. Dlaczego teraz wychodzi na to, iż zostajemy „nagrodzeni” według zasług?

Rozumiem, iż takie decyzje to sprawa osobista. Mimo wszystko jest mi przykro. Do głębi duszy. Nie za siebie, za męża. Milczy, nie narzeka, ale widzę — to go dotknęło. I nie wiem, jak teraz mamy się odnosić do Ireny Stanisławówny. Po takim „podziale” choćby nie mam ochoty z nią rozmawiać. W końcu, gdy rodziców już nie ma, zostają tylko wspomnienia. A one mogą być jasne… ale i gorzkie.

Idź do oryginalnego materiału