Przedstawiam swoją historię nie z potrzeby współczucia, ale aby ktoś zrozumiał, jak niesprawiedliwie układa się czasem życie. Szczególnie, gdy matkę traktuje się jak zapasowy plan, ale tylko wtedy, gdy wszystko się wali. Natomiast w inne dni choćby nie chcą o tobie pamiętać.
Samego dnia, gdy mój syn Marek przyprowadził do domu swoją przyszłą żonę Magdę, poczułam, iż coś będzie nie tak. Nie chodziło o to, iż od razu jej nie polubiłam. Była miła i skromna, ale czułam od niej chłód. Próbowałam nawiązać kontakt, dzwoniłam, pytałam, oferowałam pomoc, ale w odpowiedzi słyszałam tylko suche „wszystko w porządku” lub co gorsza, nic. Na telefony prawie nigdy nie odpowiadała, a jeżeli już, to z wyraźnym przymusem.
Początkowo myślałam, iż może jest nieśmiała. Może z czasem się przyzwyczai, otworzy. Starałam się nie wtrącać, być serdeczna. Jednak za każdym razem, gdy planowałam ich odwiedzić, ona „nagle” przypominała sobie, iż musi wyjść – do koleżanki, do salonu, na kursy. Zostawiała mnie samą z synem w cichym mieszkaniu.
Co gorsza, gdy się wyprowadzili do wynajmowanego mieszkania, zaczęli żyć jakby mnie nie było. Dzwoniłam – brak odpowiedzi. Pisałam – cisza. A potem Marek dzwonił i tłumaczył: „Mamo, Magda ma dużo zajęć, nie gniewaj się”. Nie obraziłabym się, gdyby chodziło o obowiązki, a nie o zwykłą uprzejmość.
Gdy urodziła się wnuczka, pomyślałam, iż teraz wszystko się zmieni. Ale Magda do minimum ograniczyła moje kontakty z małą. „Nie czas”, „dziecko chore”, „jeszcze za wcześnie”, „nie mamy czasu”. Rodzice Magdy mieszkają na drugim końcu kraju i choćby raz nie przyjechali. Wszystko robiła sama, ale dziecka mi nie powierzyła. A przecież jestem na emeryturze, zdrowa, aktywna i chętnie pomogłabym.
Pogodziłam się z tym. Przestałam dzwonić. Nie dlatego, iż mi przeszło, ale by nie być nachalną. Żyłam spokojnie w swoim trzypokojowym mieszkaniu, które kiedyś kupiliśmy z mężem, zanim odszedł do innej. Ale mieszkanie zostało i to mój dom, mój azyl.
Kilka tygodni temu, w środku dnia, ktoś puka do drzwi. Otwieram, a to Marek z walizką i dzieckiem. W jego oczach zagubienie. Mówi: „Mamo, mamy problem. Nas wyrzucono, właścicielka sprzedaje mieszkanie, a na nowe nas nie stać. Magda na urlopie macierzyńskim, a mnie zwolnili”. Byłam zaskoczona, ale wpuściłam ich.
Rozejrzał się, po czym nieśmiało zapytał: „Możemy trochę u ciebie pomieszkać?”
Wzdychając, odpowiedziałam: „Ty możesz. I mała też zostanie. Ale Magda… niech jedzie do swoich rodziców. Nie jestem hotelem ani magazynem. Tylko trzy dni temu ignorowała moje telefony, a teraz nagle sobie przypomniała, iż masz matkę? Niech dalej radzi sobie sama”.
Marek nic nie odpowiedział. Tylko spuścił wzrok.
Nie jestem złym człowiekiem, ale jest granica między wybaczeniem a poniżeniem. Całe życie starałam się być blisko. Nie jestem winna, iż mój syn wybrał kobietę, która uznała, iż jego matka jest nikim.
Gdyby Magda choć raz powiedziała „dziękuję”. Choć raz zaprosiła na herbatę. Choć raz przyznała, iż jestem częścią tej rodziny. Bez wahania oddałabym jej wszystko. Ale teraz – nie. Niech zna cenę swoich decyzji.
Syn z wnuczką chwilowo mieszkają u mnie. Robię dla nich, co mogę. A synowa? Ma szansę udowodnić, iż nie tylko jest dumna, ale i myśląca. Obawiam się jednak, iż już przegapiła tę szansę.