Najczęściej wybieramy restauracje włoskie. Dzieci zajadają się pizzą, a my makaronami. Mamy trzy sprawdzone miejsca, które odwiedzamy, kiedy nadarzy się tylko okazja. jeżeli dzieci mają ochotę, zamawiamy też deser, choć nie jest to regułą. Nie szalejemy, by nie zrujnować domowego budżetu.
Włoskie pyszności
W miniony weekend odwiedziliśmy jedną ze wspomnianych restauracji. Pogoda dopisywała, dlatego zajęliśmy stolik na świeżym powietrzu. Tuż obok usiedli rodzice z dwójką synów. Na moje oko w wieku 13-15 lat. Rodzice zaczęli przeglądać menu, a chłopaków jakby to nie interesowało. Każdy w ręce trzymał telefon, a w uszach miał słuchawki. "Mam nadzieję, iż moje dzieci jak dorosną, nie będą się tak zachowywały" – pomyślałam. Jednak to był dopiero początek.
Z racji tego, iż wspomniana rodzina siedziała przy stoliku znajdującym się z mojej strony, cały czas miałam ich na oku. Rozmawiali głośno, nie dało się nie słyszeć, o czym dyskutują.
Tata zabrał chłopakom telefony i poprosił, by wybrali danie z karty. Po kilkunastu minutach cały ich stół był zastawiony jedzeniem. Przystawki, dwie pizze, jakieś makarony. Do tego dzbanek z lemoniadą.
W tym samym czasie i my otrzymaliśmy zamówienie. Wygłodniali chłopcy od razu zabrali się za pałaszowanie pizzy. Z przyjemnością patrzyłam, jak się zajadają. Jak zwykle pytali: – Zamówisz jeszcze?– zawsze potwierdzam, ale i tak wiem, iż więcej w siebie nie wcisną.
O co tu chodzi?
Kątem oka zerknęłam na sąsiedni stolik. Ku mojemu zaskoczeniu tamtejszym chłopakom nie dopisywał apetyt. Bardziej byli zainteresowani telefonami, które choćby nie wiem kiedy, odzyskali od taty, niż jedzeniem. Zdziwiłam się, bo jedzenie w tej restauracji jest naprawdę smaczne.
– Zamów mi coś innego. Na pizzę jednak nie mam ochoty – powiedział jeden z synów.
– Ja też tego nie będę jadł – dodał drugi.
Zaśmiałam się pod nosem.
A gdzie zasady?
Byłam przekonana, iż rodzice nie zamówią niczego innego. Myliłam się. Pizze zostały odsunięte na bok, a na stole pojawiły się dwa dania z makaronami. Do tego dzbanek soku pomarańczowego.
"No nieźle" – pomyślałam. U nas na pewno by to nie przeszło. Wyznajemy zasadę, iż jak coś zamówimy, nie wybrzydzamy. Nie zostawiamy, nie wyrzucamy.
Uczę dzieci oszczędzania, szacunku do jedzenia. Kiedyś opowiadałam im o osobach, które głodują, które są wdzięczne za każdy kawałek chleba. Zapamiętali i wzięli to do siebie. Czasami wracają do rozmowy, dopytują.
Zarówno zachowanie rodziców, jak i chłopców było dla mnie nie do pomyślenia. Skoro wybrali, zamówili, to powinni zjeść. Te dzieci nie znają wartości pieniądza. Widać, iż są nauczone, iż wszystko im się należy. Wybrzydzają, grymaszą, nie doceniają tego, co mają. Myślą, iż wszystko im się należy. Że mogą zamawiać, zmieniać zdanie i wyrzucać.
Nie obarczam ich winą, bo tak zostały wychowane. Domyślam się, iż rodzice mogą sobie na to pozwolić. Szastają pieniędzmi na prawo i lewo, ale czy tego chcemy nauczyć współczesne pokolenie nastolatków? Przecież oni nie mają szansy przetrwać. Jak odnajdą się w dorosłym życiu, które nie jest usłane różami? Co zrobią, gdy rodzice powiedzą, by poszli na swoje?