Życie potrafi być ciężkie i czasem los rzuca nam pod nogi kamienie, które jednej osobie trudno udźwignąć. Nazywam się Barbara Nowak, od ponad dziesięciu lat samotnie wychowuję swoją wnuczkę, Zosię. Teraz ma 14 lat i coraz częściej czuję, iż tracę nad nią kontrolę. Walczę z lękiem, iż zbłądzi, wpadnie w złe towarzystwo, a w końcu trafi do domu dziecka.
Mój syn, Marek, ożenił się w wieku 22 lat. Jego małżeństwo z Katarzyną trwało zaledwie dwa lata, ale na świat przyszła Zosia – światło moich oczu. Niestety, ich związek zakończył się boleśnie – Katarzyna zdradziła Marka w ich własnym mieszkaniu. Po rozwodzie zabrała roczną Zosię i wyprowadziła się.
Marek nie potrafił pogodzić się z rozstaniem. Odwiedzał córkę codziennie, przynosił zabawki, ubrania, zabierał na spacery i do lekarzy. Tymczasem Katarzyna układała sobie życie na nowo, zostawiając dziecko pod opieką syna. Mimo to zażądała alimentów, twierdząc, iż nie utrzyma córki bez jego pomocy. Marek, choć wiedział, iż pieniądze nie idą na Zosię, płacił, aby uniknąć konfliktów i zapewnić jej choć odrobinę stabilności.
Pewnego weekendu Katarzyna przywiozła Zosię do nas, mówiąc, iż odbierze ją w poniedziałek. Minął poniedziałek, wtorek – cisza. Marek dzwonił bez skutku. Dopiero po tygodniu odezwała się – powiedziała, iż dostała pracę jako kucharka w restauracji z nocnymi zmianami, i poprosiła, by Zosia została u nas, dopóki nie znajdzie lepszej posady.
Tak minęły miesiące, potem lata. Zosia została z nami. Katarzyna czasem dzwoniła, rzadziej odwiedzała. Nie płaciła nic na utrzymanie córki – alimenty wciąż szły do niej, a Zosia nie miała z nich korzyści. Marek bał się iść do sądu, w obawie, iż Katarzyna znów zabierze dziecko, a on nie chciał, by jego córka dorastała wśród jej przypadkowych znajomych.
Dziś Zosia ma 14 lat, a problemy narastają. Marek zaczął pić, stracił zainteresowanie wychowaniem córki. Próbował ułożyć sobie życie, dwa razy wyprowadzał się do innych kobiet, ale za każdym razem wracał z niczym. Większość obowiązków spadła na mnie.
Pieniędzy ciągle brakuje. Moja emerytura i renta ledwo starczają na leki i jedzenie. Marek płaci alimenty Katarzynie, choć Zosia mieszka z nami. Gdy próbowałam porozmawiać z Katarzyną o przekazywaniu tych pieniędzy na rzeczywiste potrzeby dziecka, zagroziła, iż zabierze Zosię. Nie mogłam do tego dopuścić – więc ustąpiłam.
Ale najgorsze to zachowanie Zosi. Wychowawczyni narzeka na wagary, konflikty z nauczycielami, brak zaangażowania w naukę. Kilka razy wyczułam od niej zapach papierosów. Rozmowy nie pomagają – zamyka się w sobie, bywa agresywna. Boję się, iż wpadnie w zły krąg i podejmie decyzje, które zniszczą jej przyszłość.
Nie mogę oficjalnie przejąć opieki – wiek i zdrowie mi na to nie pozwalają. jeżeli zacznę proces odebrania praw rodzicielskich, jest ryzyko, iż Zosia trafi do domu dziecka. Tego boję się najbardziej.
Czuję się jak w potrzasku. Brak pieniędzy, problemy z dorastającą wnuczką, brak wsparcia ze strony syna i byłej synowej – to wszystko mnie przygniata. Chcę, by Zosia miała lepszą przyszłość, ale nie wiem, jak jej pomóc. Jak znaleźć wyjście, by nie stracić jej i dać szansę na normalne życie?