Zaczęliśmy udawać, iż nie ma nas w domu, byleby uniknąć wnuków.

twojacena.pl 4 dni temu

Przez pewien czas udawaliśmy, iż nie ma nas w domu, tylko po to, by nie widzieć wnucząt

Kiedyś choćby nie przyszło mi do głowy, iż kiedykolwiek powiem na głos: „Nie chcę, żeby wnuki przyjeżdżały”. Sam teraz czuję się zawstydzony tą myślą. Ale każda historia ma drugą stronę, i być może, gdy usłyszycie naszą, zrozumiecie, dlaczego z żoną zaczęliśmy się ukrywać we własnym mieszkaniu.

Mam teraz 67 lat, moja żona 65. Wcześnie zostaliśmy dziadkami: nasza córka ledwo skończyła 30 lat, kiedy po raz pierwszy została mamą. Na świecie pojawiła się mała Agnieszka i jakby wlała w nas drugą młodość. Biegaliśmy z wózkiem po parku, bawiliśmy się z nią z radością, kupowaliśmy zabawki, rozpieszczaliśmy ją. Byliśmy przepełnieni szczęściem, czasem się śmialiśmy: „Wcześnie zostaliśmy dziadkami — ale teraz wszystko nadrobimy”. I rzeczywiście, wtedy wydawało się to błogosławieństwem.

Potem pojawiło się drugie dziecko — znów dziewczynka. Pokochaliśmy ją całym sercem, opiekowaliśmy się nią, zabieraliśmy na weekendy, pomagaliśmy, jak mogliśmy. Córka nas nie prosiła — sami nalegaliśmy. Przecież kochamy nasze dzieci i wnuki. Ale potem wszystko zaczęło się kumulować jak lawina. Trzecia ciąża — bliźnięta. I w jednej chwili wszystko się zmieniło.

Pojawili się dwaj chłopcy, a nasz dom stał się pełen chaosu. To nie były już spokojne weekendy, ale prawdziwe przedszkole. Krzyki, bieganina, ciągły płacz — wszystko było pomieszane. Byliśmy zmęczeni. Nie z miłości — z wyczerpania. W tym czasie przeszedłem operację serca, a lekarze zabronili mojej żonie dźwigać ciężary. Ale córka zdawała się tego nie zauważać. Dzwoniła, mówiąc: „Już jedziemy”, choćby nie pytając, czy nam to pasuje. Czasami przyjeżdżali bez uprzedzenia, stawiając nas przed faktem dokonanym.

Pewnego razu, widząc przez okno, jak idą w kierunku naszego budynku, podszedłem do żony i szepnąłem: „Udawajmy, iż nie ma nas w domu”. Skinęła milcząco głową. Wyłączyliśmy światło, nie ruszaliśmy się. Pukali, dzwonili, choćby próbowali otworzyć drzwi swoimi kluczami — ale my ukryliśmy się, jak dzieci.

Kiedy odeszli, żona rozpłakała się. Nie z euforii — z goryczy. „Jak do tego doszło?” — zapytała. I nie wiedziałem, co odpowiedzieć.

Kochamy nasze wnuki, ale nie jesteśmy domem spokojnej starości z funkcją bezpłatnego przedszkola. Chcemy dokończyć życie w spokoju, czasami pobyć we dwoje, poczytać książki, pójść do teatru. Nie musimy zastępować rodziców jako całodobowe nianie.

Córka była obrażona, gdy dowiedziała się, iż byliśmy w domu, ale nie otworzyliśmy drzwi. Powiedziała, iż staliśmy się egoistami. A ja myślę: czy egoizmem jest pragnienie odrobiny ciszy i szacunku do własnego czasu?

Piszę tę historię nie po to, by się usprawiedliwiać. A po prostu by powiedzieć: starość to nie wyrok i nie krzyż. choćby babcie i dziadkowie mają prawo do odpoczynku i własnych granic. Miłość do wnuków — to nie pozwalanie, by ktoś po nas deptał. To znaczy kochać, ale nie tracąc siebie.

Idź do oryginalnego materiału