Czy Polacy nienawidzą dzieci? To zdjęcie dobitnie o tym świadczy

mamadu.pl 2 miesięcy temu
Rodzice w przestrzeniach publicznych bardzo często czują się niechciani. Krzywe spojrzenia czy przewracanie oczami z irytacją to tylko niektóre z nieprzyjemnych reakcji otoczenia na płaczące lub zbyt głośne dziecko. Choć rząd prowadzi politykę prorodzinną, społeczeństwo nie chce dzieci w miejscach publicznych. Wystarczy spojrzeć na to zdjęcie.


Hejtowanie rodziców – nowa norma?


W ostatnich latach polscy rodzice znaleźli się w trudnej sytuacji. Z jednej strony rząd intensywnie promuje politykę prorodzinną, zachęcając do posiadania dzieci w obliczu spadającego wskaźnika dzietności i starzenia się społeczeństwa. Z drugiej strony rodzice – szczególnie ci z małymi dziećmi – na każdym kroku spotykają się z niechęcią, krytyką, a choćby otwartą wrogością w przestrzeni publicznej.

Hejt na rodziców staje się niestety codziennym doświadczeniem, szczególnie w internecie, ale również w realnym życiu. Wiedzą to doskonale matki, które boją się publicznie karmić piersią, pójść z dzieckiem do restauracji czy pozwolić mu być trochę głośniej, np. podczas zabawy, w obawie o reakcje otoczenia.

O tym dwojakim problemie na swoim profilu na platformie X (dawniej Twitter) napisała Karolina Opolska, dziennikarka i wykładowczyni Collegium Civitas. Do postu dodała screen z telewizji śniadaniowej, na którym widoczna jest sonda z pytaniem: "Czy jesteś za strefami wolnymi od dzieci?", w której 83 proc. ankietowanych popiera ten pomysł.



Opolska napisała również krótkie, ale wyjątkowo trafne podsumowanie: "Z jednej strony – olaboga, niska dzietność, wymieramy. Z drugiej – jak już urodziłaś dziecko, to siedź w domu, bo jeszcze ktoś poczuje dyskomfort (pozdrawiam byłą sąsiadkę, która wzywała policję do dzieci na trampolinie). No i nie zapominajmy, iż karmienie piersią jest obrzydliwe!".

Wszędzie tylko ocenianie


Kto jest rodzicem w polskich realiach, ten rozumie to bez dwóch zdań. Wszyscy mamy podobne doświadczenia – od uwag w restauracjach i środkach transportu publicznego, przez zirytowanie innych klientów w sklepach, aż po nieprzyjemne spojrzenia, kiedy tylko dziecko zacznie płakać. Zdarzenia te pokazują, iż coraz więcej osób zdaje się postrzegać dzieci i rodziców jako przeszkodę czy wręcz uciążliwość w przestrzeni publicznej.

Sama złapałam się wielokrotnie na tym, iż czuję wyrzuty sumienia i przepraszam wszystkich dookoła za to, iż moje dziecko płacze albo nie chce współpracować podczas np. posiłku w restauracji. Rodzice, którzy próbują godzić swoje codzienne obowiązki z życiem społecznym, często czują się jak intruzi. Część restauracji czy kawiarni otwarcie deklaruje, iż dzieci nie są tam mile widziane, a wiele osób publicznie wyraża swoje niezadowolenie z powodu obecności najmłodszych w miejscach publicznych.

Staram się rozumieć też tych, którzy z najmłodszymi nie chcą przebywać, np. podczas urlopu. Gdybym sama jechała na wakacje bez dzieci, wybrałabym hotel bez nich, by w końcu poczuć, iż relaksuje się tylko w otoczeniu dorosłych (bez płaczów, krzyków, awantur). Z drugiej strony nigdy bym nie wpadła na to, by patrzyć wilkiem na inną matkę, która stara się na ulicy opanować płacz malucha.

Sprzeczne sygnały z góry


Trzeba tez pamiętać, iż rząd zachęca do rodzenia dzieci, ciągle dokładając nowe świadczenia, ułatwiając powrót do pracy zawodowej po urlopach itp. Wszystko dlatego, iż rodzi się coraz mniej dzieci, a nasze społeczeństwo jest coraz starsze. Władze nieustannie prowadzą kampanie mające na celu zwiększenie wskaźnika dzietności.

Propozycje takie jak 800 plus, babciowe czy inne programy prorodzinne są elementem polityki, która ma wspierać młode rodziny i zachęcać do posiadania dzieci. Jednak te działania nie współgrają z atmosferą, która panuje w przestrzeni publicznej. Dlaczego społeczeństwo jednocześnie piętnuje obecność dzieci w codziennym życiu, podczas gdy rząd oczekuje, iż te same dzieci staną się przyszłością narodu? Ten dysonans jest wyraźnie widoczny i tworzy ogromny problem społeczny.

Idź do oryginalnego materiału