"Może zacznę od tego, iż jesteśmy zwyczajną rodziną. Raz w roku jeździmy na zagraniczne wakacje (najczęściej all inclusive), zimą zdarza się nam wyskoczyć z dziećmi w góry. Wybieramy stosunkowo tanie rozwiązania, bo nie lubimy bez sensu przepłacać" – czytamy w liście nadesłanym przez Kornelię.
Wygoda i luz
"Do wakacji all inclusive jakoś nigdy nie byłam przekonana. Zdanie zmieniłam dopiero wtedy, gdy za namową męża się na takowe wybrałam. Fajnie, iż mu uległam, bo zobaczyłam, czym jest prawdziwy wypoczynek. Bez gotowania, sprzątania, organizowania dzieciakom dodatkowych atrakcji. Na tym all inclusive wszystko mamy pod ręką. Nie musimy wychodzić z hotelu, szukać placów zabaw, basenów czy jakichś knajpek. Nie muszę planować dnia, bo niemalże każdy wygląda tak samo, co wiem, iż dla niektórych akurat jest minusem. Dla mnie niekoniecznie.
Jednak to mnogość i różnorodność jedzenia doceniam najbardziej. Fakt, iż dzieci mogą jeść, kiedy tak naprawdę mają tylko ochotę, jest dla mnie ogromnym ułatwieniem. Przy basenach są zawsze jakieś bary z frytkami, hamburgerami, goframi, sałakami i oczywiście słodyczami. Multum tego, aż nie do przejedzenia. Wszystkiego jest pełno, a niektórzy turyści i tak zachowują się jak w pensjonacie nad Bałtykiem.
Wstyd i hańba
Stoły uginają się od jedzenia. Można spróbować tak naprawdę wszystkiego, na co się ma ochotę. choćby jeżeli czegoś zabraknie, to kelnerzy za chwilkę doniosą, wystarczy wykazać się odrobiną cierpliwości. Można jeść do syta, jak na świętach, a i tak jeszcze zostanie. Znajdzie się jednak zawsze taka grupa turystów, których nazywam 'zbieraczami'.
Oczko w prawo, oczko w lewo, nikt nie patrzy, to ciach, kanapeczka do torebki, cukierki do kieszonki. Na później, co by mu nie zabrakło. Po cichutku, niby ukradkiem do pokoju wynosi ciasta zawinięte w papierową serwetkę. Winogronka, niby dla dziecka, a i tak pewnie maluch nie będzie miał na nie ochoty.
Niektórzy turyści, a niestety często są to Polacy, zachowują się na urlopie all inclusive, jak w pensjonacie nad Bałtykiem. By zaoszczędzić i nie kupować później jedzenia na drogę, robią na śniadaniu nadprogramowe kanapki i wynoszą po cichutku. Zapominają, iż tutaj jedzenia jest full. Przecież to wstyd i hańba taki cyrk robić.
I tak jak wspomniałam, my jesteśmy normalną rodziną, a nie jakimiś bogaczami, którzy na innych patrzą z góry. No ale moi drodzy, przecież są pewne granice, których nie można przekraczać.
Ci, co ukradkiem wynoszą jedzenie z restauracji, myślą, iż nikt tego nie widzi. Ale widzą wszyscy, także i dzieci, które już od najmłodszych lat uczą się od rodziców złego zachowania. Bo w normalnym wyniesieniu banana dla malucha nie ma niczego złego, ale w chowaniu jedzenia do torby dostrzegam wiele niestosowności".