"Jak nauczycielka w przedszkolu może mówić takie rzeczy o moim dziecku? To kłamstwo!"

mamadu.pl 1 miesiąc temu
O swoich dzieciach staramy się wypowiadać w samych superlatywach: mądre, kochane, zdolne, uśmiechnięte. W szczególności na placach zabaw i w osiedlowych klubikach nie możemy się ich nachwalić. Zdarza się jednak, iż postępujemy w zupełnie inny, niezrozumiały sposób. Ostatnio byłam świadkiem niecodziennej sytuacji, a do tego, co usłyszałam, wciąż wracam pamięcią. W mojej głowie pojawia się tylko jedno pytanie: serio?


Czasami odnoszę wrażenie, iż przechwalanie się to nasz sport narodowy. Matki, a w szczególności te "świeże", jeszcze niedoświadczone i nieprzemęczone życiowo opowiadają o swoich dzieciach w samych superlatywach: najkochańsze, najcudowniejsze i najsłodsze. Lukru i cukru pudru jest aż nadto. Z czasem zaczynają się schody, ale większość z nas i tak stara się je ukryć.

Wojna na słowa trwa


Wystarczy wybrać się na plac zabaw lub do osiedlowego klubiku, by nasłuchać się, jakie to inne dzieci są mądre, piękne i inteligentne.

– Mój synek to zaczął chodzić, gdy skończył 11 miesięcy. Nie mogę się nadziwić, jak pięknie stawia kroczki – mówi mi jedna z mam.

– Moja córeczka tak pięknie mówi. Nikt nie chce mi wierzyć, iż ona nie ma jeszcze dwóch lat. interesujące po kim ona to ma? – usłyszałam kiedyś na placu zabaw.

Kiedy czekam na dzieci w przedszkolnej lub szkolnej szatni, też nasłucham się tych: "och i ach". Ten jest uzdolniony matematycznie, a tamten gwałtownie uczy się języków. Ta dziewczynka chodzi na tańce i zdobywa puchary, a tamta chyba zostanie piosenkarką.

I o ile kiedyś, kiedy sama nie byłam jeszcze mamą, takie "przechwalanie" budziło we mnie różne emocje, to teraz wiem, iż matki mają taką potrzebę. One po prostu nie umieją inaczej. I chwała im za to, bo dziecko trzeba chwalić i dmuchać w jego skrzydła. Najlepiej w granicach zdrowego rozsądku, ale zakochane po uszy matki, te granice często przekraczają (no i co z jego?).

Ty mówisz serio?


Myślałam, iż nic mnie już w życiu (a dokładniej w przedszkolnej szatni) już tak nie zaskoczy. Myliłam się. Wyobraźcie sobie taką sytuację: czekam na syna w szatni. Przeglądam telefon i widzę, jak inna wychowawczyni prowadzi jakiegoś chłopca. Ten przytula się do mamy, ona daje mu buziaka i zerka na nauczycielkę.

– Wszystko dobrze. Kubuś jest bardzo grzeczny, ładnie bawi się z innymi dziećmi i w ogóle jest bardzo pogodny i towarzyski. To świetny chłopiec – mówi wychowawczyni.

A co na to matka? Zamiast pochwalić, ucieszyć się, przytulić, ona wali jak z armaty.

– To niemożliwe, to chyba kłamstwo. Kuba w domu to diabeł wcielony. Nikogo nie słucha, bije się z bratem i tylko mu dokucza – mówi matka. Wychowawczyni uśmiecha się pod nosem i odchodzi.

W pierwszej chwili nie mogłam zrozumieć, co ta matka mówi. Jakoś nie mogłam zakodować i przetworzyć tych słów. Nauczycielka chwali jej syna, a ona równa go z ziemią? Nie docenia, a wytyka wszystkie wady? I to publicznie?

Dopiero kiedy spojrzałam na jej zgorzkniałą minę, zrozumiałam, iż ona mówiła to na serio. Nie w formie żartu czy przekąsu. Ona nie mogła (a może i nie chciała) przyjąć do wiadomości, iż jej syn jest wspaniałym i dzielnym przedszkolakiem.

Zastanawia mnie tylko jedna rzecz: dlaczego? Dlaczego tak trudno przychodzi jej chwalenie i docenienie swojego dziecka? Dziecka, które jak każdy z nas może mieć kiedyś gorszy dzień i może zachować się nie tak, jak należy. Smutne.

Idź do oryginalnego materiału