Niebezpieczna moda niszczy to pokolenie. Wystarczy zerknąć na wyciąg z banku

mamadu.pl 3 miesięcy temu
Zdjęcie: Już nawet 12-latki uwielbiają się stołować na mieście. Fot. 123rf.com


"Za hajs matki baluj" – dziś nabiera nowego znaczenia. Coraz młodsze dzieci mają dostęp do dużych środków finansowych. Na niewinne zakupy w osiedlowym sklepie wydają krocie. "To dobra lekcja samodzielności, a może jednak nauka bezsensownego trwonienia kasy?" – pyta Kaśka.


"Jestem mamą prawie 12-letniej Sonii. Ostatnie 2 lata to olbrzymia zmiana w sposobie zachowania i postrzegania świata. To już zdecydowanie nie jest moja mała córeczka, teraz znacznie bardziej liczą się koleżanki.

Wiem, iż to naturalna kolej rzeczy, ale nie jest to proste. Dzieci dziś jakoś szybciej dojrzewają, potrzebują więcej niezależności, ale i ta przynależność do grupy jakoś inaczej się demonstruje. Własny telefon, konto w mediach społecznościowych, w jakimś stopniu niezależność finansowa.

Bezpieczniejsza opcja?


Córka jechała na kolonie i poprosiła o możliwość płacenia blikiem. Wydało się to bardzo sensowne. Założyłam subkonto i ogarnęliśmy wszystko tak, by mogła płacić zbliżeniowo. Przekonywałam samą sobie, iż dzięki temu nie zgubi kasy, a my będziemy mogli lepiej kontrolować jej wydatki.

Byłam bardzo dumna z tego, jak poradziła sobie z samodzielnym zarządzaniem budżetem. Po powrocie przez cały czas może samodzielnie płacić za swoje zachcianki. Zawsze wydawało mi się, iż nie są zbyt duże. Byłam jednak w błędzie.

Nie znają wartości pieniądza


Praktycznie cały lipiec Sonia spędziła w domu, umawiając się z koleżankami. Chodziły na szkolne boisko, place zabaw, do parków i trochę siedziały u siebie nawzajem. Jest już za duża na jakieś półkolonie czy lato w mieście, a przynajmniej się nie nudziła. Cieszyłam się, iż ma z kim spędzać czas. Moja euforia trwała do czasu, gdy zerknęłam na konto w banku.

Na subkonto Sonia wpłaciła także swoje oszczędności, co również wydało mi się dobrym pomysłem. Wcześniej ciągle wyciągała gotówkę ze skarbonki i szła z koleżankami na lody, czy inne przekąski. Myślałam, iż rozwiązanie z blikiem nieco pohamuje jej zapędy do wydawania pieniędzy, okazało się, iż jest wręcz przeciwnie. Wiedziałam, iż czasem idą całą grupą na lody i po napoje, okazuje się jednak, iż każdego dnia z konta ubywało po kilkadziesiąt złotych.

Byłam zła na siebie, ale i na nią. Przecież tyle razy mówiłam, by dała znać, na co ma ochotę, a kupię jej to w markecie. Tam można dostać produkty dużo taniej niż w osiedlowej sieciówce. Też rozumiałam, iż może mieć nagle na coś ochotę. Nie spodziewałam się jednak, iż aż tak często.

Czy to źle?


W miesiąc roztrwoniła cale swoje oszczędności na chipsy, lody, batoniki, napoje i w sumie to sama nie wie kiedy. Okazało się, iż wyprawa po przekąski była stałym punktem programu każdego dnia.

Problem w tym, iż Sonia nie widzi w tym nic złego, bo przecież wszyscy tak robią i żaden rodzic nie żałuje kasy. A ona nie chce, by inni myśli, iż jest biedaczką, w końcu przecież nas stać. Przeraża mnie to myślenie no limit. Co wyrośnie z tego pokolenia, skoro w tym wieku nikt ich nie hamuje".

Idź do oryginalnego materiału