Pomoc w opiece nad dziećmi
"Jestem pracownikiem biurowym i kilka dni w tygodniu mam możliwość pracy zdalnej w domu. Moja córka właśnie zaczęła pierwszą klasę, a syn jeszcze jest przedszkolakiem, więc z wdzięcznością korzystam z możliwości pracowania poza biurem. Dzięki temu mogę dzieciakom rano i po południu poświęcić więcej czasu, bo dojazd do pracy zajmuje mi normalnie prawie godzinę" – zaczyna swój list nasza czytelniczka Agata.
"Kiedy pracuję w domu, czasami pomagam siostrze i sąsiadce, które mają dzieci w podobnym wieku do moich. Wtedy po szkole i przedszkolu dzieci bawią się w naszym domu, kiedy dziewczyny są jeszcze w pracy, a ja siedzę wtedy przy komputerze. Dzieciaki nie są już maluszkami i zajmują się sobą, więc mogę równocześnie ich pilnować i wypełniać obowiązki zawodowe.
Ostatnio kilka dni temu były u mnie dwie córki mojej siostry. Nie mogła wyjść z pracy o czasie i poprosiła mnie, bym przez 3 godziny zajęła się jej dziećmi, bo musiała zostać na dodatkowe szkolenie. Opiekuję się dziewczynkami co jakiś czas od ich narodzin, więc nie był to żaden kłopot. One też świetnie dogadują się z moimi dzieciakami, więc byłam zadowolona, bo każde z nich miało na popołudnie zajęcie".
Popołudniowy posiłek
Kobieta opowiedziała o tym, jak chciała przygotować czwórce dzieci jedzenie: "Kiedy skończyłam pracę, zabrałam się do szykowania dzieciom posiłku. Wszyscy jedli ostatnio w szkole i przedszkolu ok. 14:00, a było już po 16:00. Najpierw pomyślałam, iż na gwałtownie zrobię im kanapki z twarożkiem, bo moje dzieci uwielbiają je w połączeniu z chrupiącymi papryką i ogórkiem. Córki siostry zaczęły jednak z obrzydzeniem kręcić nosem.
Na gwałtownie mogłam im też odgrzać zupę kalafiorową, którą poprzedniego dnia jedliśmy na obiad. Dziewczynki jednak wykrzywiły się na znak protestu, gdy tylko zajrzały do garnka. Próbowałam zaproponować im też warzywa i owoce pokrojone w słupki albo budyń. Byłam już totalnie zrezygnowana, bo nie uśmiechały mi się zakupy z 4 dzieci, żeby tylko ugotować im coś, co chętnie zjedzą.
Olśniło mnie i zaproponowałam usmażenie naleśników – wszystkie dzieci przecież je lubią. Z ulgą przyjęłam entuzjazm dzieci i zaczęłam mieszkać składniki w misce. Kiedy jednak po usmażeniu przygotowywałam naleśniki, okazało się, iż siostrzenice z obrzydzeniem popatrzyły na waniliowy serek, twarożek i owoce, które zawsze serwuję do naleśników".
Nic im nie pasowało
Siostrzenice czytelniczki odmówiły posiłku przygotowanego przez ciocię: "Starsza zakomunikowała, iż naleśniki to zjedzą jedynie ze słodkim kremem czekoladowym. Nie uśmiechało mi się faszerowanie ich samymi słodyczami, ale byłam już na etapie, iż zależało mi, żeby zjadły cokolwiek. Ugięłam się i wyjęłam z szafki krem, który jemy raz na jakiś czas. To taki zdrowszy zamiennik, żeby uniknąć tony cukru i oleju palmowego.
Kiedy dziewczynki go zobaczyły, skrzywione oznajmiły, iż takiego to nie lubią, bo mama kupuje inny. Nie chciały za nic spróbować i skończyło się na tym, iż zjadły po dwa puste naleśniki bez niczego. Byłam już tak zrezygnowana, iż pomyślałam, iż wrócą do domu, to zjedzą coś, co naszykuje im ich mama i ich wybrzydzanie wreszcie nie będzie moim problemem. Muszę przyznać, iż po tym popołudniu zaczęłam niezwykle doceniać to, iż moje dzieci są takie bezproblemowe, jeżeli chodzi o posiłki.
Nie lubią wszystkiego i nie zmuszam ich do jedzenia rzeczy, których nie darzą miłością. Ale żeby pozwolić sobie wejść na głowę i jeść tylko naleśniki z kremem czekoladowym, kotleciki i rosołek? Ile można 'ciągnąć' na takiej diecie? Poczułam wdzięczność za to, iż moje dzieci z taką chęcią jedzą warzywa, nabiał, zupy i są otwarte na zróżnicowany jadłospis w naszym domu" – kończy swój list Agata.