– Może ja jestem staromodna, może jestem innej daty, ale mam wrażenie, iż tym wszystkim młodym nauczycielkom w przedszkolu to się w głowach poprzewracało – mówi mi znajoma.
To jest prawdziwe życie
Myślimy, iż wiele w życiu widziałyśmy i słyszałyśmy. Sądzimy, iż nic nie jest nas w stanie zaskoczyć, aż do dnia, w którym na świecie pojawia się nasze dziecko. I wtedy dzieje się magia, wszystko zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Co innego ma dla nas znaczenie, na inne rzeczy zwracamy uwagę. Zalewa nas fala matczynej miłości, która wypełnia każdą cząstkę naszego ciała.
Z czasem choćby nieprzespane noce nie wydają się takie straszne, a to, co myślałyśmy, iż jest niemożliwe i niewyobrażalne, nagle staje się normalne i przystępne. Potem zaczynają się schody. Bunty, kłótnie, histerie. I kiedy myślimy, iż już nic nas nie jest w stanie zaskoczyć, nasze dziecko rozpoczyna przygodę z przedszkolem. To jest dopiero rollercoaster, prawdziwa jazda bez trzymanki.
Pierwsze zebranie, mnóstwo informacji i bach! Zaczyna się niezapomniana przygoda. Z pierwszego spotkania z wychowawczyniami w przedszkolu swojego syna wróciła moja znajoma Gosia, która nie może uwierzyć w to, co usłyszała. Jej zdaniem to jakaś paranoja.
Skąd ten pomysł? Kto za tym stoi?
– Wystroiłam się i poszłam na zebranie. Wiesz, chciałam zachować klasę, w końcu to pierwsze spotkanie z nauczycielkami i innymi rodzicami. Przywitały mnie takie młode dziewczyny, no na moje oko to one miały nie więcej jak 30 lat.
Obgadują wszystkie tematy, tyle tego, iż aż głowa boli. Wyprawki, leżakowanie, posiłki. Przyprowadzanie i odprowadzanie dzieci. W końcu poruszyły temat składki. Zaproponowały 250 zł, a ja o mało co z krzesła nie spadłam. Nie, żebym na dziecko pieniędzy żałowała, no ale 250 zł? Na co to niby? "Chciałybyśmy zaprosić pana ze zwierzątkami: żółwiem, dużymi ślimakami i wężami" – powiedziała jedna z nich, a ja zaśmiałam się pod nosem.
W pierwszej chwili myślałam, iż to żart, ale gwałtownie zrozumiałam, iż ona tak na serio mówi. Już miałam wstać i powiedzieć, iż od tego jest zoo, a nie przedszkole, ale w ostatnim momencie się w język ugryzłam. Inni rodzice też kręcili nosem i jakoś nie przejawiali entuzjazmu. Mamy obgadać to jeszcze na grupie klasowe. Nie jestem sknerą, a rozsądnym człowiekiem. I te wszystkie zwierzątka w przedszkolu jakoś do mnie nie przemawiają.
Jestem pewna, iż ten pan z tymi cudakami to jakiś mąż, wuj czy brat którejś z nauczycielek. Chce mu pomóc dorobić i wyciąga kasę od rodziców przedszkolaków – tak mi mniej więcej powiedziała Gosia.
Z racji tego, iż z przedszkolem mam do czynienia już nie po raz pierwszy, uświadomiłam jej, iż takie atrakcje naprawdę są organizowane. Do przedszkola mojego syna przyjechały też kiedyś jakieś ptaszki i mała małpka. Może przesada, ale dzieciaki były zadowolone.