"Wychowawczynią na koloniach jestem już od chyba dekady. Do tej pory jeździłam z dziećmi w wieku od 8 do 10 lat. To w sumie jeszcze takie maluchy, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę z obozami. Przestraszone, niepewne, z lękiem, który łatwo można dostrzec w oczach. Tym razem zostałam rzucona na głęboką wodę" – czytamy we wstępie listu.
Takie emocje
"Do wyjazdów z tymi, jak to ja ich nazywam, 'nieopierzonymi jeszcze kurczaczkami', byłam przyzwyczajona. Wiedziałam, co mnie czeka i czego mogę się po nich spodziewać. To była raczej tęsknota za rodzicami, wewnętrzne rozdarcie i wieczorny płacz w poduszkę. To było pocieszanie, wspieranie i dodawanie otuchy. W tym roku 'awansowałam' i zostałam opiekunką kolonijną na wyjeździe dla młodzieży (przedział wiekowy od 13 do 15 lat).
Przypuszczałam, iż tutaj z płaczem i tęsknotą za domem nie będę miała do czynienia, a raczej pojawi się bunt, wieczorne schadzki i nierozsądne pomysły. Przyznaję, byłam gotowa na wiele. Założyłam 'zbroję' i dzielnie ruszyłam w nieznane. Spodziewałam się wszystkiego, ale na coś takiego się nie przygotowałam.
Serio?
Przypuszczenia stały się rzeczywistością. Te kolonie, a dokładniej nastolatki, które w nich uczestniczyły, dały mi w kość. Musiałam mieć oczy i uszy dookoła głowy. Z jednej strony to wciąż dzieciaki, a z drugiej młodzież, która myśli, iż jest już dorosła. Głupich pomysłów, buntów i spotkań 'za rogiem' nie brakowało.
Jednak sytuacja z pokoju dziewcząt to dopiero hit. 15 minut po śniadaniu mieliśmy się spotkać przy wyjściu. Większość stawiła się o czasie, ale kilku dziewcząt nie było. Pobiegłam do ich pokoju, by zobaczyć, co jest powodem nieobecności. Dziewczyny siedziały na łóżku i poprawiały makijaż. Stanęłam obok i zupełnym przypadkiem zerknęłam do kosmetyczki jednej z nich.
'O kurczaczki' – pomyślałam. Połowy z tych rzeczy to ja nigdy na oczy dobrze nie wiedziałam. Wiedziałam o ich istnieniu, ale nic więcej mnie z nimi 'nie łączyło'. Była zalotka do rzęs, jakieś instrumenty do robienia kresek na powiekach, a choćby rzęsy do przyklejania. O liczbie błyszczyków i cieni to choćby nie wspomnę. Dziewczyny gwałtownie dokończyły makijaż i pobiegłyśmy do wyjścia, gdzie czekała na nas reszta grupy.
Co za czasy?
Ja w ich wieku używałam tylko błyszczyka, czasami udało mi się podkraść mamie róż do policzków (kiedy szłam na jakąś imprezę). A tu taki ful wypas. Wiem, iż czasy się zmieniają, iż współczesna młodzież jest o wiele bardziej do przodu niż ta sprzed 20 czy 30 lat.
No, ale moi drodzy, bez przesady. Przecież te dziewczyny są piękne same w sobie i te wszystkie udziwnienia nie są im do niczego potrzebne. Tak się tylko zastanawiam, co będzie skrywała ich kosmetyczka, kiedy będą miały 18 lat, skoro teraz znajdują się w niej takie 'perełki'?".