Opiekunka kolonijna: "Zajrzałam do portfela i zamarłam. Takie rzeczy na koloniach?"

mamadu.pl 1 miesiąc temu
Zdjęcie: Dzieci na straganach wydają wszystkie swoje pieniądze. fot. HUBERT BIERNDGARSKI/EastNews


Z roku na rok kolonie dla dzieci są coraz droższe, ale chętnych na wyjazdy nie brakuje. Opiekunki kolonijne mają ręce pełne roboty, bo przez kilka lub kilkanaście dni muszą czuwać nad dzieciakami niemalże 24 godziny na dobę. Odezwała się do nas wychowawczyni Inga, która na kolonie jeździ już od kilku lat. Jednak przyznaje, iż z czymś takim jeszcze się nie spotkała.


Rodzice, którzy wysyłają dziecko na kolonie nad morze czy w góry, muszą przygotować się na wydatek rzędu kilku tysięcy złotych. Dla jednych to "pestka", inni odkładają przez kilka miesięcy. Taki wyjazd wiąże się nie tylko z opłatą, jaką musimy uiścić organizatorowi, ale także np. z kieszonkowym, które dajemy dziecku na drobne wydatki.

Kilka groszy na pamiątki


Stragany, bazary i sklepiki z drobiazgami zachęcają do kupienia wakacyjnej pamiątki. A dzieciaków nie trzeba długo namawiać, by wydały pieniądze na przeróżne pierdółki. Z czym jak z czym, ale z tym nie mają najmniejszego problemu. Nad morzem kupują muszelki czy bursztyny, a w górach wełniane owieczki i ciupagi. A sprzedawcy tylko zachęcają i podstawiają pod nos coraz to inne upominki. Oj nieładnie.

"Na kolonie z dzieciakami pojechałam chyba szósty raz z rzędu. Zawsze wybierałam morze, bo wycieczki górskie jakoś do mnie nie przemawiają. Jestem naprawdę bardzo wyrozumiała i tolerancyjna, ale chciałam poruszyć jedną kwestię, która nie daje mi spokoju.

Ach te stragany


W tym roku pojechaliśmy do jednej z większych nadmorskich miejscowości (celowo nie podaję jej nazwy). Dzieciaki w wieku od 8 do 10 lat. Grupa mieszana, tyle samo dziewczynek co chłopców. Wszyscy mniej więcej na tym samym poziomie, nikt nie wyróżniał się z grupy (do czasu).

Po kilku dniach zauważyłam, iż jest jedna dziewczynka, która trochę się wywyższa. Tak, jakby czuła się lepsza od innych. Kolejny dzień z rzędu miała markowe ciuchy, które do najtańszych nie należały. Poza kilkoma jakimiś sporadycznymi akcjami zachowywała się w sumie w porządku.

Mniej więcej w połowie kolonii wybrałam się z dziećmi na deptak, z tymi wszystkimi budkami, sklepikami i straganami. One to lubią, a w szczególności dziewczynki. Tak też było i tym razem. Te moje słodkie księżniczki od razu rzuciły się na stoisko z 'biżuterią': kolorowe bransoletki, wisiorki, były też opaski do włosów, czapeczki, apaszki. Przepraszam, ale muszę to napisać: był to cały przekrój badziewia.

Dziewczynki kupowały jak zahipnotyzowane, jedna za drugą. Prosiły mnie o pomoc w policzeniu pieniążków, doradzały się, która rzecz jest ładniejsza. W pewnym momencie podeszła do mnie dziewczynka (ta w markowych ubraniach) i poprosiła, bym pomogła jej wyliczyć 52 zł. Podała mi portfel. Zajrzałam do jednej przegródki, potem do drugiej i osłupiałam. To małe, 8-letnie dziecko miało chyba więcej pieniędzy niż cała grupa razem wzięta (no może trochę przesadzam, ale naprawdę kasy było dużo).

Zrobiłam chyba zdziwioną minę, bo spojrzała na mnie i powiedziała: 'Rodzice mi dali, no i babcia coś dorzuciła'. Przyznam, iż miałam mieszane uczucia. Domyślam się, iż dziewczynka pochodzi z zamożnej rodziny, ale czy dawanie dziecku aż tyle pieniędzy na nadmorskie kolonie jest dobrym pomysłem?

Przecież gdyby rówieśnicy zobaczyli, co skrywa jej portfel, mogliby specjalnie (z zazdrości) wykluczyć ją z grupy. Mogłoby też wydarzyć się coś zupełnie innego. Mogliby kolegować się z nią tylko dlatego, by czerpać ewentualne korzyści finansowe. Myślę, iż to nie było dobre posunięcie".

Idź do oryginalnego materiału