Współczesna młodzież bez rodziców wyginie. Pytanie o bułkę dobitnie o tym świadczy

mamadu.pl 4 tygodni temu
Zwykle bronię nastolatków i dzieciaków z pokolenia alfa, bo doskonale pamiętam, iż gdy byłam w ich wieku, słyszałam pod swoim adresem te same komentarze: na temat tego, jak się ubieram, jakie mam zainteresowania, jak się odzywam. Jest między nami jednak pewna różnica: gdy podnosiłam wzrok, widziałam niebo, a nie klosz, którym otoczyli mnie rodzice.


To osobisty wstęp do równie osobistej historii, która przytrafiła mi się kilka dni temu. Niby osobistej, a jednak nie o mnie, a o współczesnych dzieciach i o tym, na kogo wyrosną.

Da mi pani tę bułkę, dla dziecka


Warszawa, osiedlowa piekarnia – sieciówka dostępna niemal na każdym rogu. Mieszkam w tym samym miejscu od lat, więc chętnie ucinam sobie z paniami z piekarni pogawędki, choć zwykle mówię, iż nie znoszę small talków. Tym razem była to sobota, piekarnia czynna do 14. O 12 kilka już w niej zostało, liczyłam, iż stojąca przede mną kobieta nie wykupi ostatniego chleba wileńskiego.

– Firmowy poproszę, krojony. Do tego cztery sznytki – mówi. Odetchnęłam z ulgą, wileński będzie mój.

– Misia, chcesz coś? Chcesz bułeczkę? – kobieta zwróciła się do stojącej obok niej dziewczyny. Zdrobnienie sugerowało, iż Misia ma 3 lata, ale mogła mieć choćby 13. Ubrana w krótki top i spodnie bojówki wystukiwała coś na telefonie bardzo długimi paznokciami. Przytaknęła.

– To jeszcze ze dwie brioszki poproszę – dodała kobieta. W odpowiedzi usłyszała, iż nie ma. Nie zraziło jej to.

– To może na zapleczu są? Może ma jeszcze gdzieś pani schowane? Tylko dwie chcę – nie dawała za wygraną. Jakby "tylko dwie" miało sprawić, iż bułki (pyszne, swoją drogą) magicznie się upieką. – Córka chce brioszki, co teraz mamy zrobić?

Brioszki się nie zmaterializowały. W końcu waleczna matka nastolatki poddała się, wzięła firmowy i sznytki, zapłaciła i wyszła, Misia za nią. W oczekiwaniu na pokrojenie wileńskiego mogłam zamienić kilka słów z pracownicami. Jedna z nich, ta, która była o krok od zaprowadzenia mamy Misi na zaplecze, by udowodnić jej, iż nie chowa przed nią brioszek, opowiedziała:

– To jeszcze nic. Była wczoraj tu taka babka, stała klientka, też musi być tu z osiedla. To była 18:30, a my do 19 jesteśmy otwarci. Wzięła jakiś chleb i pizzerinkę, mówi, iż dla syna i czy jej podgrzejemy. No to ja mówię grzecznie, iż jest już 18:30, a my po 18 zwykle wyłączamy piece, żeby do 19, do zamknięcia, wystygły. Jak się na mnie rzuciła, iż jej syn lubi ciepłe. To jej już mniej grzecznie powiedziałam, żeby mu do piekarnika na 5 minut włożyła albo do mikrofali. To się wydarła jeszcze bardziej, iż tyle sobie liczymy za taki jeden kawałek pizzy, iż już naprawdę mogłabym jej podgrzać i nie żałować. Nie odpuściłam, więc zapłaciła za ten chleb i pizzę, i wyszła taka obrażona.

Bo zasługują na wszystko, zawsze i wszędzie


Bułka, pizzerinka, błahostki, które nie mają żadnego znaczenia. A jednak to z tych błahostek tworzymy obraz współczesnego pokolenia – zarówno dzieci, jak i ich rodziców. To właśnie te z pozoru nieznaczące drobiazgi w szerszym kontekście nabierają znaczenia. Tak jak i tu. Mama chciała kupić córce bułkę, co w tym złego? Inna chciała dla syna ciepłą pizzerinkę, to wyraz troski. Jasne. O ile to są jednorazowe sytuacje, a coraz częściej słyszę (i widzę), iż rodzice starają się trochę za bardzo.

Bo gdzie kończy się troska, a zaczyna chowanie pod kloszem? Nie ma ulubionej bułeczki, zrobię awanturę. Nie dostanę ciepłej pizzy, zrobię awanturę. Będzie czwórka ze sprawdzianu, zrobię awanturę. Kłótnia z koleżanką z klasy, zrobię awanturę. A jak nie zrobię awantury, to chociaż pomogę tej mojej Zosi czy temu mojemu Antkowi, ułatwię, niech się tak nie męczą. Na obowiązki przyjdzie czas, to jeszcze dzieci. Jeszcze w życiu będą miały pod górkę.

Obawiam się, iż to może być potężna góra, skoro dzieci są przyzwyczajone do tego, iż rodzice podsuwają im wszystko pod nos i nie uczą znaczenia słowa "nie". Ciekawe, jak na tę górę wejdą.

Idź do oryginalnego materiału