"Życie z nastolatkami bywa niełatwe na wielu płaszczyznach. Z jednej strony zachwyca mnie to, jak rozkwitają i dojrzewają jako ludzie, z drugiej są momenty, gdy brakuje mi do nich siły i cierpliwości. Od jakiegoś czasu nieustanym punktem zapalnym w naszym domu jest porządek, a raczej jego brak.
Porządek nie jest priorytetem
Jestem pedantką i to z pewnością nie ułatwia sprawy. Staram się jednak szanować przestrzeń moich dzieci i aż tak nie ingerować w to, co dzieje się w ich pokojach. Jednocześnie moja 'porządnicka natura' mówi mi, iż muszę trzymać rękę na pulsie i czasem ustawić je do pionu, bo zaginą pod stertą śmieci i brudów. Czasem sama podciągam rękawy i borę się za robotę.
Każde z moich dzieci, kiedy było małe, uwielbiało sprzątać, wycierać kurze, obsługiwać pralkę czy biegać z mopem. Nastoletni wiek jednak rządzi się swoimi prawami, dziś mam wrażenie, iż choćby nie pamiętają, gdzie u nas w mieszkaniu jest zmywarka.
Próbuję różnych metod z podziałem obowiązków, systemu kar i nagród, ale z nastolatkami to już totalnie ciężko cokolwiek wynegocjować. Ostatnio syn rzucił do mnie takim tekstem, iż aż się popłakałam.
Uważam, iż jakieś minimum zasad dotyczących sprzątania musi obowiązywać u nas w domu. Podczas ostatniej dyskusji wyciągnęłam argument, iż przecież w życiu dorosłym nikt nie będzie za syna sprzątał. Systematyczność i dobre nawyki zostaną z nim na całe życie. A w czystej i schludnej przestrzeni lepiej się żyje, pracuje i funkcjonuje. Usłyszałam jednak, iż to nieprawda.
Zapłacę i z głowy
Mój syn zaznaczył, iż owszem jest miło, gdy wszystko jest pochowane i gdy jest czysto, ale on nie ma do tego czasu i głowy. A w przysżłości jeżeli przez cały czas mieć nie będzie, po prostu zatrudni sobie do tego odpowiednią osobę, tak, jak zrobiłam to ja.
Pani sprzątająca to temat, który często przewija się u nas w domu. Ja nie potrafię odpoczywać w chaosie. Często zmęczona po pracy, zamiast poleżeć, poczytać książkę, biorę się za porządki. Z mężem dyskutujemy nad tym, czy to nie czas na zatrudnienie kogoś na stałe: jego wiecznie nie ma, dzieci nie pomagają, a ja się tylko denerwuję. Na ten moment korzystam z takiej pomocy przy gruntownych porządkach trzy razy do roku i przy myciu okien.
Byłam w szoku, iż mój syn postrzega to jako moje pójście na łatwiznę i jako rozwiązanie typu: nie chce mi się, zapłacę i z głowy. Mam wrażenie, iż to nie jest tylko przejściowy etap. Zawiodłam i wychowałam wygodnickiego potwora, który chętnie zapłaci, by pozbyć się tych niechcianych obowiązków. A tak przecież się nie da żyć".