Wychowawczyni w przedszkolu: "Ten rodzicielski trend przybiera na sile. To skandal"

mamadu.pl 2 miesięcy temu
Pierwszy tydzień września w głównej mierze poświęcony jest na organizację. Kadra nauczycielska wprowadza ostatnie zmiany do planu lekcji, rodzice kończą kompletować wyprawki, a wychowawcy organizują zebrania. "Wiele widziałam, ale takiej równi pochyłej to się nie spodziewałam" – żali się Judyta, która właśnie wróciła z zebrania z rodzicami.


"Nauczycielką w przedszkolu jestem od kilku ładnych lat. Niektórzy się zastanawiają, jak wytrzymuję z taką gromadką dzieci. Pytają, czy głowa mi od tych pisków i śmiechów nie pęka. Są też tacy, którzy dziwią się, iż pracuję w przedszkolu publicznym, a nie prywatnym (mają na myśli zarobki). A ja zdradzę wam pewien sekret. Problemem nie są dzieci, problemem nie są zarobki, a 'ktoś' z zupełnie innej kategorii: rodzice.

Z roku na rok coraz gorzej


Nie powiem, iż zawsze jest kolorowo. Nie będę kłamała, iż czasami nie potrzebuję ciszy i odpoczynku. Nie zaprzeczę, iż po kilku godzinach spędzonych z gromadką dzieci marzę, by usłyszeć szum drzew czy choćby bzyczącą muchę. Jednak to wszystko to tak naprawdę pikuś. Wystarczy 15 minut błogiego odpoczynku i wracam do formy. Zbieram myśli i działam dalej.

Niestety, po spotkaniach z rodzicami nie potrafię tak gwałtownie dojść do siebie. W ubiegłym roku potrzebowałam bodajże dwóch dni, w tym, przypuszczam, iż tydzień to będzie za mało.

Jak co roku na początku września organizujemy spotkania dla rodziców. Do każdego z nich jestem doskonale przygotowana. Od innych wymagam to i ja nie mogę zawieść. Rozpisuję sobie plan działania, tak by nie było nudno, monotonnie i chaotycznie, ale i tak kątem oka widzę rodziców, którzy ukradkiem ziewają albo zajęci są patrzeniem w telefon. Spoglądają, która godzina, jakby nie mogli tych 40-50 minut wysiedzieć.

Pamiętam, iż na początku mojej pracy w przedszkolu na takich zebraniach była niemalże 100 proc. frekwencja. Przychodziły matki, pojawiali się też ojcowie. Coś zapisywali, dopytywali, angażowali się. Z roku na rok rodziców na zebraniach pojawiało się coraz mniej. Dało się zauważyć tendencję spadkową.

Jednak frekwencja rodziców na ostatnim (wczorajszym) spotkaniu zwaliła mnie z nóg. Pojawiły się cztery mamy i dwóch ojców. Przyszło tylko cześć osób (z dwudziestu). Skandal! Przypuszczam, iż niektórzy może pracują na drugą zmianę, może są i tacy, którzy nie mieli z kim zostawić dziecka, no ale drodzy państwo. To nie powinno być na taką skalę!

Zebrania lekceważą, a potem wypisują do mnie dziesiątki wiadomości z milionami pytań. 'Ile wynosi składka?', 'Co w tym roku wchodzi w skład wyprawki?', 'O której są obiady, bo chciałabym odbierać syna od razu po posiłku?', 'Ile razy dziennie wychodzicie na świeże powietrze?'.

A wystarczyło przyjść, posłuchać i ewentualnie dopytać. Ale nie, przecież o wiele łatwiej zbagatelizować całą sytuację, a potem wypisywać te wiadomości. I wiem, iż powinnam ładnie, grzecznie i kulturalnie odpisywać (i tak też robię), ale na litość boską, przecież ja też mam jakieś emocje. Mam prawo czuć się zlekceważona, mam prawo być zła, a wręcz wściekła. Skoro rodzice wymagają ode mnie, to ja też mam prawo wymagać od nich chociaż minimalnego zaangażowania".

Idź do oryginalnego materiału