Dziecko jest dla rodzica numerem jeden. To osoba, dla której jest w stanie wszystko poświęcić. To za nią skoczy w ogień i zrobi rzeczy, które wydają się niemożliwe. To dla naszych dzieci dwoimy się i troimy. Wymyślamy atrakcje, wycieczki i umilacze czasu. By było fajnie, by miały co wspominać.
Na bogato
"Moje dwie córeczki, w wieku 5 i 7 lat, przyzwyczajone są do luksusów, wygodnego życia. Nie musimy oszczędzać, by starczyło do pierwszego. Na wiele możemy sobie pozwolić. Są rozpieszczone, aż za bardzo. Takie córeczki tatusia, które zawsze mają to, o co poproszą. Same nie wiedzą, jakie zabawki skrywają ich pokoje, tego jest aż nadto.
Jeśli wakacje, to na wysokim poziomie. Pięciogwiazdkowy hotel, oczywiście nad ciepłym morzem. All inclusive, a jakże by inaczej. To głównie zasługa mojego męża, a dokładniej jego rodziców. Są zamożni i nigdy nie żałowali synkowi.
W moim rodzinnym domu nie było takiej rozpusty. Nie na wszystko mogliśmy sobie pozwolić, ale rodzice dawali mi to, co najlepsze. choćby najzwyklejszy, jednodniowy wyjazd nad pobliskie jezioro potrafili zamienić w niesamowitą przygodę. Mama piekła drożdżowe ciasto, którego smak pamiętam do dziś. Tata był mistrzem atrakcji. Zabierał planszówki, piłkę i gumę do grania. Zawsze bawiłam się doskonale. Zbierałam wspomnienia, do których wracam, gdy mi źle.
Robię to dla was
Innych wyjazdów, jak tych z basenami, restauracjami i jedzeniem podsuniętym pod sam nos, moje dzieci nie znają. Chyba choćby nie wiedzą, iż można jakoś inaczej. Skromniej, ale być może fajniej. Postanowiłam to zmienić. W ubiegły weekend zabrałam całą moją rodzinę pod namiot. Przepiękna okolica. Zielona polana, szum drzew i taki błogi spokój. Z racji tego, iż zarówno dla dzieci, jak i męża miała to być niespodzianka, organizacją zajęłam się sama. Spakowałam samochód i poprosiłam, by mąż zawiózł nas pod wyznaczony adres.
'To tu spędzimy weekend. Rozbijemy namiot, rozpalimy ognisko. Będzie świetnie' – powiedziałam, gdy dojechaliśmy na miejsce.
Ich miny nie zdradzały zbyt wiele. Ale szczerego uśmiechu nie zobaczyłam.
I co dalej?
Po dwóch godzinach wszystko było gotowe. Namiot rozstawiony, kocyk rozłożony, a na nim prowiant, który zabrałam z domu. Zbytniego zachwytu nie widziałam, a przyznam, spodziewałam się.
Późnym popołudniem usłyszałam – Mamo, kiedy wracamy? Było to dla mnie pierwszą alarmową lampką. By rozruszać towarzystwo, postanowiłam, iż rozpalimy ognisko. Nie pomogło zbyt wiele. Mąż udawał, iż mu się podoba, ale wiedziałam, iż uśmiecha się tylko z grzeczności. Córki nie kryły swojego zniesmaczenia.
Wszystko na nie
Wieczorem dopiero się zaczęło. – Gdzie łazienka, jak mamy się umyć? – pytały dziewczynki. A kiedy położyły się w namiocie, marudzić nie przestawały. Niewygodnie, twardo, nieprzyjemnie – niezadowoleniu nie było końca.
Poranek wcale nie należał do lepszych i przyjemniejszych. Dziewczynki nie potrafiły odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Brakowało im wszystkiego. Poczynając od szczoteczek elektrycznych, przez ciepłe grzanki z tostera, aż po zmywarkę, do której zawsze odkładają brudne naczynia.
Kiedy opowiadałam im o swoich przygodach z dzieciństwa i tym, ile takie wyjazdy sprawiały mi przyjemności, patrzyły na mnie jak na dziwadło. Wyszczerzyły oczy i słuchały niemalże w bezruchu. Na koniec jedna z nich skomentowała: – Mamo, ale ty miałaś dzieciństwo, aż mi cię szkoda. Zwątpiłam.